Miasto brązowej cegły i The Beatles
Podczas niespełna dwudniowego pobytu w Liverpoolu postanowiliśmy przyjrzeć się, co miasto ma do zaoferowania. Nie jest tego wiele, ale wyjątkowo dobra, jak na Anglię, pogoda zachęciła nas do klikugodzinnych spacerów.
Gdzie się zatrzymaliśmy?
Podczas pobytu w Liverpoolu czekał nas tylko jeden nocleg. Jako że podróżowaliśmy w 4 osoby, postanowiliśmy wynająć apartament. Padło na The Print Works Apartments. Trzeba przyznać, że był to dobry wybór. Apartamenty położone są blisko ścisłego centrum, stacji kolejowej i sklepów. Do dyspozycji jest niemal wszystko, czego potrzeba - TV, pralka, kuchenka z piekarnikiem, lodówka, kuchenka mikrofalowa, zastawa stołowa czy garnki. Brakowało jedynie zmywarki.
Co zwiedziliśmy?
Już podczas drogi z lotniska można było zauważyć, że są to typowe angielskie okolice, z charakterystyczną zabudową. Wszystkie ulice wyglądają podobnie, a większość budynków powstało z czerwono-brązowej cegły. W takim stylu zbudowano nawet supermarkety i budynki użyteczności publicznej. Całość prezentuje się raczej smutno, a kiedy jest pochmurno i deszczowo, musi być naprawdę przygnębiająco.
Centrum miasta wygląda nieco inaczej. Są tu wyższe budynki, kilka szklanych biurowców, trochę zabytków, które ciekawie wpisują się w architekturę Liverpoolu. W sumie byliśmy pozytywnie zaskoczeni, bo opinie o tym mieście są raczej nieprzychylne, a tymczasem całkiem miło spędziliśmy tam czas. Jedno trzeba podkreślić - jeśli szukacie miejsca naszpikowanego zabytkami i atrakcjami, wybierzcie się gdzieś indziej.
Warto wyjść do miasta po zmroku, bo niektóre budynki są ładnie podświetlone. Mimo pełni lata i dobrej pogody, wieczorem ulice były opustoszałe. Ciekawie prezentuje się chiński łuk, stanowiący bramę do China Town. Tuż obok wznosi się monumentalna katedra, którą zresztą widać nawet z centrum miasta. Przy tej samej ulicy znajduje się budynek filharmonii, a kawałek dalej druga katedra. Ta może poszczycić się największymi na świecie witrażami. Zerkamy jeszcze na efektowne pozostałości po kościele św. Łukasza. Z tego miejsca ruszamy w stronę części miasta nazwanej RopeWalks i dalej, do naszego apartamentu. Najwyższa pora odpocząć przed porannym zwiedzaniem.
Będąc w Liverpoolu, nie można pominąć Doków Alberta. Spore baseny z wodą otoczone są budynkami z cegły. Jest tu właściwie wszystko - sklepy, restauracje, muzea, przystań statków wycieczkowych. Niewiele jest chyba osób, ltóre nie wiedzą, że właśnie z Liverpoolu pochodził zespół The Beatles. Liczne grupy fanów jeżdżą na przedmieścia, by zobaczyć z zewnątrz domy byłych członków zespołu. My darowaliśmy sobie tę mało atrakcyjną i czasochłonną wyprawę. Skusiło nas natomiast muzeum poświęcone zespołowi. Za 16 funtów można nie tylko posłuchać muzyki, obejrzeć zdjęcia, wycinki z gazet, oryginalne stroje i instrumenty. Można także wejść do wnętrza żółtej łodzi podwodnej czy zobaczyć rekonstrukcję pokoju z piosenki "Imagine" Johna Lennona. Przewodnik audio w języku polskim wliczony w cenę jest niewątpliwym atutem. Ten sam bilet uprawniał do wejścia na czasową wystawę poświęconą Elvisowi Presley'owi.
Spacer po dokach i nabrzeżu rzeki Mersey przy ponad 20 stopniach uznaliśmy za całkiem przyjemny.. Obok doków wznosi się biały gmach Muzeum Liverpoolu i zaczyna część miasta nazywana Waterfront. Mijamy miejsce, w którym widać jak wysoko sięgała dawniej woda i wchodzimy na plac dokładnie naprzeciwko "Trzech Gracji", czyli zabytkowych budynków Cunard, Royal Liver i Port of Liverpool. Najładniej prezentują się po zmroku, widziane z drugiego brzegu rzeki, ale i oświetlone słońcem wyglądają nieźle. Na nabrzeżu stoją pomniki poświęcone marynarzom poległym podczas wojen. Jest również tabliczka od Polaków. Po chwili ruszamy dalej - w kierunku nielicznych szklanych wieżowców, gdzie nowoczesność przeplata się z przeszłością. Ciekawie wygląda kościół św. Mikołaja ze strzelistą wieżą na tle metalu i szkła. Idąc w stronę Town Hall i Cavern Quarter napotykamy na tradycyjne angielskie czerwone budki telefoniczne. Większość z nich zastąpiły nowsze budki, ale te pozwalają poczuć, że naprawdę jesteśmy w Anglii.
Wreszcie naszym oczom ukazuje się Town Hall. Bogato zdobiony budynek jakby nie pasuje do otoczenia, tym bardziej, że obok niego znaleźli sobie miejsce żebracy. Zagłębiamy się w uliczki wyłączone z ruchu kołowego i co jakiś czas napotykamy perełkę w postaci stylizowanych elewacji brytyjskich pubów. Mijamy osoby w koszulkach piłkarskich różnych angielskich klubów - i o dziwo, przechodzą one obok siebie obojętnie. Choć wieczorem opustoszałe, centrum miasta pełne jest ludzi. Co krok napotykamy na młodych biznesmenów w garniturach, a nasze zdziwienie budzi fakt, że tutaj nikt nie wstydzi się przynależności do danej firmy - mnóstwo osób chodzi z firmowymi identyfikatorami na wierzchu czy w służbowych ubraniach.
Kolejnym naszym celem jest St John's Beacon, wieża widokowa, na której szczycie znajduje się siedziba rozgłośni radiowej. Płacimy po 5 funtów i wraz z przewodnikiem ruszamy do windy. Z góry miasto prezentuje się ładnie, a my mamy tyle czasu, ile chcemy, by przyjrzeć się wszystkiemu dokładnie.
Na koniec zostawiliśmy sobie St George's Quarter. Tutaj zgromadzone są chyba najbardziej atrakcyjne budynki Liverpoolu - Hall St George's, World Museum of Liverpool i Central Library. Przy placu znajduje się również ładny budynek dworca kolejowego Lime. Czystość i organizacji dworców nas zadziwia. Na peronach stoją donice z kwiatami, wszystko jest zadbane, wszędzie są elektroniczne tablice informacyjne, sprawne automaty z biletami, gdzie również można odebrać rezerwację. Co ciekawe, na perony wchodzi się przez bramki, które otwierane są po włożeniu biletu. Sama podróż pociągiem również jest przyjemnością.
Nie mamy już zbyt wiele czasu, więc wejście do środka poszczególnych budynków musimy sobie darować. Idziemy za to na lunch do jednego z wielu barów z daniami typu fish&chips. Wybieramy standard - burgera z frytkami. Właściwie wszystko podawane jest z frytkami, które są znacznie grubsze niż u nas i przypominają raczej grubo krojone ziemniaki. Danie jest przeciętne, a my chętnie zamienilibyśmy frytki na surówkę...
Następnego dnia mamy okazję spróbować "prawdziwego" angielskiego śniadania. Na stole lądują więc jajka sadzone, bekon, fasolka, tosty i kiełbaski. Angielska kiełbasa ani wyglądem, ani smakiem nie może równać się z naszymi. Poza tym - wszystko jest świetne.
Jeszcze tylko rzut oka na okolice i jedziemy na lotnisko do Manchesteru, skąd wracamy do Polski.
lipiec 2013
Jeśli dotarłeś aż do tego miejsca - dziękujemy za poświęcony czas! :-) Jeżeli masz go trochę więcej i zastanawiasz się gdzie pojechać... zapraszamy do przeczytania relacji i objerzenia zdjęć z innych naszych wypraw:
Barcelona • Wiedeń • Chorwacja • Wyspy Kanaryjskie • Gandawa • Madryt • Fethiye i Oludeniz • Costa de la Luz • Salzburg • Buenos Aires • Włochy Północne • Kos • Kreta • Beauvais • Brno • Algarve • Florencja • Kordoba • Bruksela • Sewilla • Saloniki • Trondheim • Ateny • Peloponez • Londyn • Stambuł • Cypr • Bodrum • Piza • Mykonos • Fatima • Riwiera Turecka • Paryż • Segowia • Andaluzja • Rzym i Watykan • Czarnogóra • Kusadasi • Dublin • Jerez de la Frontera • Alpy Austriackie • Toledo • Bretania • Praga • Bergamo • Rodos • Kalabria • Korfu • Malta • Katalonia • Lizbona • Gibraltar • Wenecja • Thassos • Chalkidiki • Gozo • Brugia • Palanga i Lipawa • Edynburg • Haarlem • Kopenhaga • Chopok • Zakynthos • Budapeszt • Irlandia • Kadyks • Lwów • Mediolan • Ronda • Bratysława • Kijów • Santorini • Argentyna • Alicante • Wilno i Troki •