Barcelona zza szyby
Przyjedź raz do Barcelony, a prawdopodobnie chętnie do niej powrócisz. Ot tak po prostu, żeby zobaczyć kolejne zabytki i atrakcje turystyczne, żeby poszwendać się po urokliwych zaułkach czy po prostu zjeść pyszne śniadanie na świeżym powietrzu, delektować się winem, pooddychać miejskim gwarem i energią, która z niego bije. Po trzech latach od pierwszej wizyty, ponownie była okazja, aby postawić stopę w stolicy Katalonii.
Kiedy pojechaliśmy?
Kolejna wizyta w Barcelonie przypadła na połowę września. Wydaje się, iż to optymalna pora na podróż do Hiszpanii. Słupki rtęci na termometrach oscylują w okolicach 25 stopni. Amatorzy kąpieli i plażowania mogą się jeszcze załapać się na nieco słońca. Wielbiciele zabytków odwiedzają kolejne atrakcje bez męczącego upału. Fani przesiadywania pod parasolem nadal cieszą się z przyjemnej temperatury - szczególnie wieczorami. Świetny czas na 3-4 dniowy wypad. Nic, tylko kupować bilety i lecieć.
Gdzie się zatrzymaliśmy?
Tym razem podróż miała nieco inny charakter - zorganizowany. Odpadło indywidualne szukanie noclegu i przeglądanie ofert pod kątem akceptowalnej jakości, dobrej lokalizacji i umiarkowanej ceny. W efekcie Hotel Onix Liceo w pobliżu pałacu Güella i rzut beretem do Rambli zastąpił tani hostel. Nie ma co ukrywać, iż hotel sprawdził się w 100 procentach! Bardzo dobry standard, wygodne łóżka, przestronne pokoje w wysmakowanym stylu. Jakby tego było mało, do listy należy dopisać skromny basen. I jeszcze do tego świetna lokalizacja. Czego chcieć więcej? Dla osób z zasobniejszym portfelem, propozycja warta rozważenia. Nocleg w hotelu Onix Liceo zarezerwujesz na booking.com.
Alternatywę stanowi serwis AirBnB. Dołącz teraz do społeczności AirBnB i odbierz żniżkę 100 PLN na nocleg podczas swoich podróży w nieznane.
Aha, i jeszcze jedno. Wychodzimy z założenia, że lepiej mieć zawroty głowy z powodu licznych atrakcji niż z powodu nieprzewidzianych zdarzeń. Dlatego na wyjazdy zagraniczne zawsze wykupujemy ubezpieczenie. Kosztuje tyle co dobre hiszpańskie wino, a przynajmniej masz spokojną głowę. Teraz jako nasz czytelnik masz 10% zniżki. Kliknij i kup ubezpieczenie 10% taniej.
Co zwiedziliśmy?
Plan zwiedzania był niejako narzucony z góry. Część miejsc powtarzała się z tym, co było nam dane obejrzeć w 2010 roku. Na liście punktów znajdowały się m.in. wzgórze Montjuic z fortecą czy obiektami olimpijskimi na czele, pokaz magicznej fontanny, budynki, do których rękę przyłożył Antonio Gaudi jak Sagrada Familia, La Pedrera czy Park Guell. Co jeszcze? Kościoły – katedra miejska pw. św. Eulalii oraz Santa Maria del Mar, a także świątynia futbolu jaką jest stadion FC Barcelony - Camp Nou. W natłoku licznych atrakcji był czas na odrobinę rozrywki – rejs katamaranem, pokaz flamenco czy przesiadywanie przy lampce wina na Placa Reial. Mimo dość sztywnego harmonogramu udało się wygospodarować trochę czasu wolnego dla siebie. Dzięki czemu zrealizowałem cel, jakim było wjechanie na wzgórze Tibidabo, z którego rozpościera się piękna panorama miasta.
Barcelona zza szyby
Schodzący do lądowania samolot i wrześniowy widok z podniebnej maszyny... Budynki Barcelony skąpane w złocistych odcieniach promieni słonecznych. Przez małe okienko od razu wyłapuję charakterystyczne dla tego miasta obiekty - majestatyczna Sagrada Familia, nowoczesna Torre Agbar, dwie wieże u brzegu morza Śródziemnego, a po chwili niezliczona ilość łodzi i jachtów przycumowanych w tutejszej marinie. Dwa wzniesienia niemal naprzeciwległe - Montjuic i Tibidabo. Dachówki niezliczonych kamienic coraz bliżej z każdą chwilą. W końcu koła samolotu rodzimego przewoźnika sklejają się z pasem lądowania na El Prat. Barcelono witaj ponownie!
Rozpoczyna się pobyt w stolicy Katalonii, który można określić poniekąd… zza szyby. Powód? Odbiór bagażu i dalej nie trzeba się o nic martwić. Kilkunastoosobowy bus wraz z przewodnikiem już czeka i od razu podwozi pod same drzwi hotelu. Czy to źle? W żadnym wypadku. Niemniej już na starcie poniekąd umyka tutejsze życie. Odpada kombinowanie na własną rękę transportu. Nie słychać hiszpańskiego i mieszanki języków turystów, którzy tak jak Ty chcesz poznać uroki słynnego miasta. Niby wszystko jest na wyciągnięcie ręki, ale siłą rzeczy obserwowane zza szyby. Bez zbaczania z kursu. Bez przypadkowego lub celowego zgubienia się w tutejszych uliczkach.
Fontanna nie taka magiczna
Dość powiedzieć, iż krótki odcinek z fortecy na szczycie wzgórza Montjuic do stadionu olimpijskiego cała grupa pokonuje… w busie, a jakże. Jeszcze na moment zejście do MNAC i rzut oka na odległy plac Hiszpański na drodze którego stoi m.in. fontanna. To ona rozbłyśnie wieczorem feerią barwnych świateł, w rytm muzyki. Fontanna zatańczy jak jej zagrają. Nie spodziewałem się tylko, iż cały pokaz przyciągnie aż takie tłumy. Tłumy! Niemal każdy wolny skrawek jest pokryty ludźmi z aparatami, tabletami i inną elektroniką, którą uwieczniają show. Show, które błyskawicznie w moim odczuciu okazuje się kiczem. Niskich lotów muzyka pop dudni, światła mienią się na wodzie… Spodziewałem się czegoś innego. Czegoś bardziej wyjątkowego, majestatycznego? Oczekiwania nie spotkały się na jednej drodze z rzeczywistością. Rozczarowanie – po prostu. Odczuciami dzielą się pozostali uczestnicy. Szybka decyzja grupy i bus obiera kurs do ustalonej restauracji, w której na stole lądują hiszpańskie znakomitości. Dzień kończy się w przyhotelowym London Barze na szklance Estrelli Damm.
Intensywnie
Hiszpańskie słońce powoli przedziera się przez pokojowe zasłony. Pora wstawać. Szczególnie, że plan zwiedzania zapowiada się dość intensywnie. Śniadanie? Typowe dla lokalnej kultury - sok, tost posmarowany sosem pomidorowym, ser, rogal, opcjonalnie kawa. Lekko i wystarczająco. Więcej nie trzeba. Gdy reszta ekipy dopiero podnosi się z łóżek, ładuję akumulator spacerując po marinie, do której prowadzi molo będące przedłużeniem Rambli. Zacumowane łódki jedna przy drugiej przy spokojnej wodzie i nieskażonym chmurami niebie robią piękny widok. Siadam i obserwuję budzące się do życia miasto.
Punkt pierwszy z listy wspólnego zwiedzania - miejska katedra św. Eulalii. Niewiele się tu zmieniło od ostatniej wizyty. Trzynaście gęsi na na dziedzińcu jak trzynaście lat patronki, która miała być prześladowana, a następnie torturowana za czasów panowania Dioklecjana i Maksymiliana. A we wnętrzach świątyni? Panujący półmrok. Nie zmienia to faktu, iż aparat ponownie idzie w ruch. Szczególnie przy bogato zdobionym grobie wspomnianej świętej Eulalii, który jest podświetlany... po wrzuceniu 1 euro.
Pod rękę z Gaudim
Kolejne miejsca są ściśle związane z najznamienitszym architektem Barcelony. Pytanie "kto to?" jest czysto retoryczne. Kierowca busika obiera kierunek na Passeig de Grácia 92, gdzie mieści się Casa Mila. W potocznym języku określana jako La Pedrera, czyli Kamieniołom. Charakterystyczna budowla, w której dominują krzywe linie zarówno z zewnątrz, jak i w środku. Krocząc piętro po piętrze zaglądamy do pomieszczeń - kuchnia, łazienka, poznajemy historię powstania domu, a także zagłębiamy się w szczegóły architektury, którymi kierował się Gaudi. Wszystko dopracowane z największą starannością i dbaniem o każdy detal. Słowem - imponujące! Zwieńczeniem wizyty w Casa Mila jest wejście na dach, na którym charakterystycznym elementem są kominy. Kominy przybrały... a jakże, krzywe formy. I do tego jeszcze widok na okolice, a w tle zarysowują się charakterystyczne wieże Sagrada Familia, które są kolejnym celem wycieczki.
Jednak przed zapakowaniem się do busika, podchodzimy jeszcze pod Casa Batllo. Wystarczy rzucić okiem na fasadę, na nieregularne kształty okiennic, na balkony i wszystko staje się jasne. Tu również genialny Antonio Gaudi maczał swoje artystyczne palce.
Czy jest sens zaglądać za mury Sagrada Familia, jeśli już się w niej było? Po trzech latach od poprzedniej wizyty odpowiedź może być tylko twierdząca. Świątynia cały czas żyje, cały czas trwają prace, cały czas coś się zmienia. W 2010 roku było możliwe zwiedzanie tylko wycinka wnętrz najsłynniejszego kościoła w Barcelonie. Teraz wierni mogą podziwiać m.in. ołtarz, a także południowo-wschodnią część. Cały czas mamy do czynienia z grą kolorów poprzez wpadające przez witraże światło. Ponownie głowa wędruje do góry, aby podziwiać wyjątkowe kolumny. Bez wątpienia "nowością" jest brama ze słowami Ewangelii. Robią wrażenie. Ponadto wierni mogą oddać się modlitwie w wydzielonej przestrzeni. Ze względu na trwające wcześniej prace, nie było to możliwe. Na zakończenie jeszcze zejście do części muzealnej, gdzie na zwiedzających czekają eksponaty, plany, obrazy, a także makiety przybliżające historię nadal nieukończonego dzieła Gaudiego.
Gaudi, Gaudi, wszędzie Gaudi. Domy, budynki, kościoły, co jeszcze?! Ano w Barcelonie mamy jeszcze park silnie powiązany ze słynnym Antkiem. Park Guell! Położony jakby na uboczu, z dala od gwarnej Rambli, pełnej wiernych Sagrady, wystawnego Passeig de Gracia czy placu Hiszpańskiego. Zresztą, taki właśnie był pierwotny zamysł. W założeniu, Park Guell miał być wyjątkowym miejscem na planie miasta, w którym chwilę oddechu złapią zamożniejsi mieszkańcy. Teraz nie ma mowy o wyciszeniu. Na Carretera del Carmel co i rusz parkują i odjeżdżają autokary z turystami. W sumie trudno się dziwić - jedna z najdłuższych ławek na świecie (o ile nie najdłuższa), rozległy plac, z którego rozpościera się piękny widok na miasto, Salamandra, Sala Stu Kolumn... To wszystko działa jak magnes na odwiedzających stolicę Katalonii. Jednak zaglądając tu ponownie nie znajduję już nic, co chwyta za serce i porusza wyobraźnię.
W rytmie flamenco
Intensywny dzień kończy pokaz flamenco. Lokal przy Rambli, w środku dość tłoczno, słychać mieszankę się języków. Na pierwszy rzut oka widać, iż to miejsce nastawione na turystów. Najpierw kolacja, gdzie na przygotowanych półmiskach można znaleźć hiszpańskie znakomitości. Od przystawek, przez główne dania aż po desery. I dopiero po jakimś czasie czas na największą atrakcje wieczoru. Kilkuosobowa grupa rozpoczyna istne show! Stukot obcasów, rytmiczne klaskanie, pojedyncze okrzyki. Niewiele brakuje, żeby poszła iskra spod butów tancerzy a scena stanęła w płomieniach ognistego tańca. I choć pokaz robi wrażenie, to znawcy flamenco twierdzą, iż to nie to samo co Sewilli, gdzie mieszkańcy mają taniec we krwi.
Czas relaksu
Co może być lepszego od dnia pełnego zwiedzania? Dla jednych... jeszcze więcej zwiedzania, dla drugich czas relaksu. Sobota przynosi równowagę w obu obszarach. Najpierw cała grupa trafia do portu Olimpijskiego, gdzie czeka już katamaran mogący pomieścić kilkanaście osób. Piękna pogoda, słońce, delikatny wiatr... Nikt nie myśli o tym, żeby siedzieć pod pokładem. Grupa zajmuje miejsca na pływakach, zaś El Capitan obiera kurs - najpierw na marinę w pobliżu Rambli, a następnie na otwarte morze. Pełny żagiel, coraz większa prędkość, fale rozbryzgują się ochlapując osoby siedzące najbliżej przodu. Morska bryza smaga po twarzy. Jest moc! Trzeba przyznać, iż Barcelona widziana z tej perspektywy nabiera innego wyrazu.
"Dam Ci"
Po skończonym rejsie postanawiam zmienić punkt widzenia. Grupa dostaje czas wolny. Żadne przemieszczanie się busikiem, żadne muzea, żaden Gaudi, żadne prowadzenie za rączkę. Chwile dla siebie postanawiam wykorzystać na przejażdżkę na wzgórze Tibidabo. Z placu Katalonii powinien kursować TibiBus, ale zamiast niego pakuję się najpierw w pociąg, a następnie przesiadam się do Niebieskiego Tramwaju. Zabytkowa Tramvia Blau wiedzie mnie po miejscach opisanych w powieści "Cień wiatru" Carlosa Luisa Zafona. Oczywiście nie na sam szczyt lecz do stacji szynowej kolejki. Wagonik po wiedzie ku górze po jednym torze, po czym następuje mijanka z nadjeżdżającym z naprzeciwka. Skojarzenia z zakopiańską Gubałówką jak najbardziej uzasadnione.
Często porównuje się barcelońskie wzgórza - Montjuic i Tibidabo. Według mnie, całkowicie niepotrzebnie. Pierwsze z nich to forteca, obiekty olimpijskie, a także MNAC oraz fontanna. Zaś "Tibi" mieści park rozrywki oraz kościół św. Serca Jezusowego. Zupełnie inny charakter, zupełnie inne spojrzenie na miasto. Z wież kościoła obserwuję rozbawione dzieciaki, które szaleją na karuzeli i innych atrakcjach. We wnętrzach świątyni natykam się na ceremonię zaślubin. Dwoje zakochany składa przysięgę... Szybko wychodzę, żeby nie przeszkadzać w uroczystej chwili. Wzniesienie, którego nazwę zaczerpnięto z Ewangelii św. Mateusza i znaczy "dam Ci", daje jak na dłoni całą stolicę Katalonii. Przepiękna panorama ciągnąca się od wschodu do zachodu. Torre Agbar, Sagrada Familia, charakterystyczne wieże przy porcie Olimpijskim, a także wspomniane Montjuic, a w tle wody morza Śródziemnego. Wszystko wymieniam w myślach jednym tchem. Niesamowity widok, niesamowite miejsce, które warto odwiedzić.
Na królewskim placu
Koniec tego dobrego. Pokonuję powrotną drogę z zapisanymi w głowie i na karcie pamięci obrazami. Czas na wieczorną kolację w jednej z licznych restauracji na Rambli. Na stole, jak to w Hiszpanii lądują smakowite kąski. Jeszcze tylko szklanka piwa na Placa Reial i można kończyć dzień. Plac Królewski to jedno z ulubionych miejsc barcelończyków na wieczorne spędzanie czasu. Knajpki rozstawione na pierzejach placu tętnią własnym życiem. Kolejki młodych ludzi ustawiają się do klubów, żeby rzucić się w rytmiczny taniec. Gdzieś mignęło kilka osób w barwach FC Barcelony, którzy świętują wygraną swej ukochanej drużyny. Sangria, piwo, muzyka i dobra pogoda sprzyja towarzyskim rozmowom do późnych godzin nocnych.
Mroki katedry
Niedziela. Czas wracać... Harmonogram przewidywał przed powrotnym lotem jedynie wizytę na Camp Nou. Jednak udaje się wygospodarować jeszcze chwilę na przekroczenie bram katedry Santa Maria del Mar. Wyjątkowe miejsce w ciasnych uliczkach dzielnicy Ribera. Ildefonso Falcones opisywał jej powstanie w swej powieści "Katedra w Barcelonie". Trzeba przyznać, iż kościół ujmuje swą prostotą. Bez zbędnych dodatków, podziałów. Smukłe okna, naturalne światło i nieokiełznana przestrzeń. Świetny przykład katalońskiego gotyku.
Krocząc do busa mijamy domy z wywieszonymi flagami Katalonii. Miasto jest świeżo po świętowaniu zdobycia miasta przez wojska Burbonów w 1714 roku. Ponadto trwa gorący czas dyskusji nad autonomią regionu. Zdaniem obserwatorów jest to nierealne i głoszenie haseł niepodległościowych ma jedynie na celu zbicie kapitału politycznego.
Finał na Camp Nou
Politykę zastępuje piłka nożna. Wycieraczki busa regularnie zgarniają strugi deszczu z przedniej szyby. Jest niedzielne przedpołudnie, ale przed Camp Nou daje się zauważyć kilka zaparkowanych autokarów. Wszak nie brakuje chętnych na zwiedzanie stadionu jednej z najbardziej znanych i najlepszych drużyn na świecie. Z ogromnej płachty reklamowej uśmiechają się do kibiców Leo Messi i spółka.
Zwiedzanie obiektu kosztuje niemało. Trzy lata wcześniej ze względów finansowych stojąc przed dylematem - muzeum czy mecz, wybraliśmy to drugie. Teraz przyszedł czas na poznanie zakamarków słynnej areny. Nie ma co ukrywać, iż spacer po wnętrzach FCB daje sporo wrażeń, choć jest pewnego rodzaju utartym standardem. Mnogość eksponatów, pucharów, proporczyków, pamiątek. Uginające się półki, wypełnione gabloty. Do tego multimedialne narzędzia, które przybliżają historię klubu. Dedykowana część pozostałym sekcjom występujących w barwach blaugrana. Dla prawdziwego fana to porcja niezapomnianych doznań. Szczególnie jak dodamy do tego możliwość zejścia na poziom murawy, zajrzenia do szatni, na stanowiska dziennikarskie, a także kapliczki, w której modlili się Polacy przed finałowym meczem podczas Igrzysk Olimpijskich w 1992 roku. Można tu spędzić ładnych kilka godzin. Tak przesiąknięci klubową historią trafiamy do dwupoziomowego sklepu. Spece od marketingu i klubowi księgowi liczą krociowe zyski od sprzedanych koszulek i całej gamy gadżetów z herbem FCB.
I mówiąc szczerze, trudno się temu dziwić. FC Barcelona to dziś symbol miasta na stałe wpisany w jego bogatą historię. Symbol jednym tchem wymieniany obok słynnych budowli czy osobistości.
Wielki finał na Camp Nou wieńczy wizytę w Katalonii. Z jednej strony cała podróż była zaplanowana od A do Z z niewielkim marginesem na samodzielne poznawanie tutejszych zakątków. Niemniej dała w pigułce to, co najlepsze - piękne zabytki, niezapomniane widoki, pyszne jedzenie. A co ważniejsze, jeszcze bardziej utwierdziła w przekonaniu o swej wyjątkowości. I jak tu nie chcieć powrócić ponownie?
P., wrzesień 2013r.
Jeśli dotarłeś aż do tego miejsca - dziękujemy za poświęcony czas! :-) Jeżeli masz go trochę więcej i zastanawiasz się gdzie pojechać... zapraszamy do przeczytania relacji i objerzenia zdjęć z innych naszych wypraw:
Katalonia • Londyn • Lizbona • Peloponez • Florencja • Gozo • Saloniki • Ateny • Stambuł • Wyspy Kanaryjskie • Beauvais • Ronda • Chalkidiki • Brugia • Kordoba • Mediolan • Gandawa • Korfu • Sewilla • Włochy Północne • Kos • Salzburg • Wiedeń • Kreta • Bretania • Bratysława • Liverpool • Edynburg • Bodrum • Piza • Wilno i Troki • Argentyna • Cypr • Malta • Kadyks • Santorini • Czarnogóra • Algarve • Thassos • Alicante • Bergamo • Paryż • Praga • Fethiye i Oludeniz • Alpy Austriackie • Bruksela • Andaluzja • Lwów • Madryt • Segowia • Costa de la Luz • Chorwacja • Kusadasi • Budapeszt • Wenecja • Fatima • Haarlem • Buenos Aires • Trondheim • Kopenhaga • Jerez de la Frontera • Riwiera Turecka • Zakynthos • Rzym i Watykan • Mykonos • Kijów • Gibraltar • Irlandia • Chopok • Kalabria • Brno • Dublin • Toledo • Rodos • Palanga i Lipawa •