Lizbona w kawałkach
Śródziemnomorski klimat. Wspaniałe jedzenie. Ciekawa architektura. Bogata historia. Wszystko to z nutą melancholii w tle, a także odrobiną nowoczeności. Taki obraz Lizbony rysował nam się przed wyjazdem do stolicy Portugalii i... Cóż, nie czuliśmy się zawiedzeni, ani przez moment.
Kiedy pojechaliśmy?
Powolny schyłek wakacji, czyli druga połowa sierpnia. O tej porze polskie lato nie zawsze nas rozpieszczało. W związku z tym, zdecydowaliśmy się złapać trochę portugalskiego słońca właśnie w tym okresie. Dziś już wiemy, że do Lizbony można spokojnie jechać we wrześniu, gdyż wówczas nadal jest ciepło i przyjemnie. Można rzec - w sam raz, żeby odpocząć, opalić się, a także zwiedzić to i owo. Wyjazd w środku sezonu wiązał się dla nas nie tylko z wysokimi temperaturami, a także jak to w sezonie, nieco wyższymi cenami.
Gdzie się zatrzymaliśmy?
Jadąc do Lizbony szukaliśmy noclegu usytuowanego dobrze pod względem komunikacyjnym. Tak, żeby w razie czego móc skorzystać z autobusów czy tramwaju, i żeby pieszo móc szybko i sprawnie dotrzeć do ścisłego centrum miasta. Te warunki spełniał hostel Lisbon Poets. Schowany w jednej z uliczek zapewniał odrobinę ciszy. Niepodal placu Rossio, kilkanaście minut spacerem nad brzegi Tagu.
Bogatą ofertę noclegową znajdziesz na booking.com.
Alternatywę stanowi serwis AirBnB. Dołącz teraz do społeczności AirBnB i odbierz żniżkę 100 PLN na nocleg podczas swoich podróży w nieznane.
Aha, i jeszcze jedno. Wychodzimy z założenia, że lepiej jest kluczyć uliczkami miasta niż po korytarzach szpitala. Dlatego na wyjazdy zagraniczne zawsze wykupujemy ubezpieczenie. Kosztuje tyle co porządne portugalskie wino, a przynajmniej masz spokojną głowę. Teraz jako nasz czytelnik masz 10% zniżki. Kliknij i kup ubezpieczenie 10% taniej.
Co zobaczyliśmy?
Stolica Portugalii obfituje w zabytki, a także w miejsca warte zobaczenia. Niemniej, postaraliśmy się wybrać coś dla siebie z tej bogatej oferty. Tym samym, zajrzeliśmy za mury zamku św. Jerzego, poszwendaliśmy się po uliczkach Alfamy, w której mieści się m.in. katedra Sé, przekroczyliśmy drzwi klasztoru Hieronimitów w dzielnicy Belem, gdzie czekały na nas również Wieża oraz Pomnik Odkrywców Geograficznych. W Parque do Nacoes poznaliśmy z bliska świat oceaniczny. Obowiązkowo przejechaliśmy się tramwajem linii nr 28. Był również czas na spacery po miejskich ogrodach, łapanie oddechu na tzw. miradouros, a także smakowanie pasteis przy filiżance kawy. Skorzystaliśmy z promu, aby zawitać na drugą stronę Tagu, skąd Jezus spogląda na miasto. Wino? Oczywiście, przy dźwiękach fado, a także na świeżym powietrzu w jednej z licznych knajpek. Mecz? Jak najbardziej! Zobaczyliśmy na żywo w akcji miejscowy Sporting.
Co jeszcze? Wybraliśmy się poza miasto na krótkie plażowanie, a także na kraniec Europy. Jeden dzień poświęciliśmy również na wizytę w Fatimie. Kolejnym przystankiem naszego pobytu w Portugalii było Porto.
Lizbona w kawałkach
Włochy a może Hiszpania? Przed takim dylematem staliśmy wybierając kierunek naszych wakacji. Ostatecznie „pojedynek” rozstrzygnęła na swoją korzyść Portugalia. Szczególnie, że podobnie jak wspomniane kraje również mogła się pochwalić pysznym jedzeniem, znakomitym winem, licznym i urzekającym zabytkom, a także świetną pogodą. A jeśli do tego dopiszemy mniejszą liczbę turystów oraz względy finansowe, to ta część półwyspu Iberyjskiego wypadała korzystniej na tle swych południowych rywali.
I choć rezerwacja biletów obejmowała pełne 14 dni, to w samej Lizbonie spędziliśmy część podróży. W planach był krótki wypad poza stolicę, namiastka duchowego uniesienia w Fatimie, a następnie kilkudniowe zanurzenie się w zaułki Porto.
Jak najlepiej zwiedzać Lizbonę? Po kawałku, ale w całości. Pieszo, ale z wykorzystaniem tramwaju. Poszatkowaliśmy miasto na dzielnice, które same w sobie oferują naprawdę sporo. Alfama, Belem, Baixa czy Parque das Nacoes potrafią pochłonąć każdego na długie godziny. Idealnie wpisaliśmy się w ten trend. Od której dzielnicy zacząć? Tak naprawdę to nie ma większego znaczenia.
Zatrzymując się nieopodal placu Rossio mieliśmy świetne połączenie komunikacyjne. Dobrze rozwinięta sieć tramwajów oraz metra pozwoliła sprawnie dotrzeć w wybrane zakątki miasta. Jednak nieocenione były długie spacery po mieście położonym na wzgórzach. Wąskie uliczki, strome podejścia, wynagradzały piękne widoki na dachówki miejskich kamienic.
Serce miasta
Swoje pierwsze kroki skierowaliśmy w stronę Praça do Comércio. Do głównego placu wiedzie słynny deptak Rua Augusta, który jest zwieńczony łukiem Triumfalnym. Plac Handlowy od lat był świadkiem ważnych wydarzeń w historii nie tylko miasta, ale również i kraju. Swój kształt przyjął po trzęsieniu ziemi w 1755 roku. Jak się później okazało, odniesienie do tego tragicznego wydarzenia w dziejach Lizbony, regularnie będzie wracać przy zwiedzaniu kolejnych obiektów. Zaglądamy do Informacji Turystycznej, żeby uzyskać wszelkiej maści mapki oraz wskazówki, po czym rozsiadamy się nad brzegiem Tagu napawając się widokiem oraz łapiąc słoneczne promienie. Wracając rzucamy okiem na kolejkę wijącą się do windy św. Justyny. Elevador de Santa Justa od ponad 100 lat służby mieszkańcom oraz zachwyca turystów. Nie jesteśmy w tym odosobnieni stwierdzając zgodnie, że „jeszcze tutaj wrócimy”.
I choć na Rua Augusta co chwila można się potykać o rozstawione tablice z menu, to ostatecznie rozsiadamy się w swojskiej knajpce zwanej Churrasqueira El-rei Dom Frango nieopodal naszego hostelu. Po chwili na stole lądują lokalne oliwki, a także świeże pieczywo. Menu del dia składające się z głównego dania, napoju oraz deseru pozwala się solidnie najeść. A na naszej drodze do hostelu były jeszcze cztery inne lokale z Cafe Buenos Aires, które sierpniowe wieczory zamieniały się w tętniące życiem miejsce. Gwar, rozmowy, ludzie rozsiani przy stolikach oraz na schodach, w dłoniach kieliszki wina – życie, którego stajemy się częścią.
A jak Alfama
Idziemy do Alfamy, kolebki Lizbony. Najstarsza część miasta słynie z trzech rzeczy – zamku św. Jerzego, katedry Sé oraz muzyki fado. Niektórzy do tej wyliczanki dodają jeszcze zabytkowy tramwaj. Proszę wybaczyć, ale nie podejmujemy się wybrania tej „naj...”. Ów twierdza należała do Maurów, ale w połowie XII wieku przeszła w ręce chrześcijan za sprawą Alfonsa I Zdobywcy. I choć z każdym wiekiem traciła na znaczeniu oraz ucierpiała podczas pamiętnego trzęsienia ziemi, to dziś jest odwiedzana chętnie przez turystów. Mury, widoki – robią swoje. Należy również pamiętać, że właśnie z Alfamy rusza słynny tramwaj linii nr 28, który wiedzie m.in. przez główne atrakcje stolicy. Z takiej podróży skorzystaliśmy i my, ale najpierw przekroczyliśmy wejście do wspomnianej Katedry. Powstała w podobnym czasie, co zamek. To co najbardziej w niej cennego to skarbiec z relikwiami patrona miasta św. Wincentego. A co z muzyką? Dobrym wstępem do świata tradycyjnych melodii Portugalii powinna być wizyta w muzeum Fado. Pominęliśmy teorię i przeszliśmy od razu do praktyki zaglądając pewnego wieczoru do lokalu. A w nim? Rozbrzmiewały dźwięki gitary oraz głos śpiewaczki, z której wylewały się smutek oraz tęsknota. Oczywiście wszędzie przeczytacie, że najlepsze kluby z fado mieszczą się w Alfamie, ale trzeba uczciwie przyznać, iż w pozostałych dzielnicach wykonawcy nie mają się czego wstydzić.
B jak Belem
Skoro powiedziało się A jak Alfama, czas powiedzieć B jak Belem. Można śmiało powiedzieć, że to jedna z najciekawszych części miasta. Co prawda oddalona od ścisłego centrum o jakieś 5, no może 6 kilometrów, ale wystarczy wsiąść w tramwaj, żeby bezpośrednio dotrzeć w okolice głównych atrakcji. A tych jest co niemiara! Od czego by tu zacząć...? Może najlepiej od początku. Spacer wzdłuż Tagu jest świetnym pomysłem. Pomnik Odkrywców u brzegu rzeki zachęca, aby na niego wejść i podziwiać nie tylko okolicę, ale przede wszystkim wspaniałą mozaikę. Róża wiatrów o średnicy 50 metrów, a na niej mapa przedstawiająca największe podróże Portugalczyków. Teraz to dopiero możemy podróżować palcem po mapie!
Jednak tak naprawdę, to w Belem robi furorę inna z wież. Torre de Belem to perełka nie tylko samej Lizbony, ale również całego kraju. Już w 1907 roku uznano ją za zabytek narodowy, a w latach 80. minionego wieku została wpisana na Listę światowego dziedzictwa UNESCO. To jeden z przykładów stylu manuelińskiego. To rzeźby św. Wincentego (patrona miasta) oraz Archanioła Michała. To historia. Pierwotnie była drogowskazem dla powracających żeglarzy, choć był okres, kiedy służyła jako więzienie. Przekonał się o tym również generał Józef Bem.
I tak nakarmieni przeszłością obu wież, a także widokami, które rozpościerają się z nich, idziemy nakarmić duszę. Gdzie? Do Klasztoru Hieronimitów. Na chwilę jeszcze tylko łapiemy trochę cienia w pobliskim ogrodzie. Klasztor rozpoczęto budować w podzięce za pomyślną wyprawę Vasco da Gamy do Indii. Dziś w jego wnętrzach natrafimy na mogiłę wielkiego podróżnika. Spoczywają tu również królowie – Manuel I oraz Jan III. Jednak to niejedyny powód, żeby przekroczyć bramy świątyni. Przede wszystkim to kwintesencja stylu manuelińskiego. Mieliśmy z nim do czynienia już przy Torre de Belem, ale tak naprawdę dopiero tutaj cieszymy swe oczy widząc te architektoniczne arcydzieło.
Skoro zarówno oczy, jak i dusza otrzymały sporą dawkę doznań, czas w końcu coś przegryźć. Pasteis de Belem to kawiarnia co się zowie! W Polsce stoimy w kolejkach za pączkami, rogalami Marcińskimi, bajglami czy zapiekankami, a w Lizbonie czeka się na ciasteczka. Nic w tym dziwnego. Produkowane wedle tradycyjnej receptury kruche ciasteczka z namiastką kremu są idealnym dopełnieniem po zwiedzaniu atrakcji dzielnicy. I jeszcze łyk porządnej kawy i można wracać.
Powiew świeżości
Była najstarsza część, czyli Alfama. Odbyliśmy podróż z odkrywcami w Belem. Czas na powiew świeżości. To, co współczesne oferuje Park Narodów (Parque das Nações). Dzisiejszy kształt tej części miasta zawdzięcza się głównie międzynarodowym targom Expo'98. Zrewitalizowana okolica nabrała nowoczesnego charakteru, powstały nowe obiekty.
Głównym naszym celem było Oceanarium. Jednak praktycznie nie sposób było przejść najpierw przez galerię handlową Vasco da Gama Center. Tym razem nie w głowie nam były butiki i sieciowe sklepy. Zdecydowanie bardziej woleliśmy zanurzyć się w świat morskiej fauny i flory niż półek i wieszaków uginających się od ubrań. Ledwo zakupiliśmy bilety, a już na wejściu usłyszeliśmy swojskie „dzień dobry”. Szczerze? Takiego powitania się nie spodziewaliśmy. Miło. Lizbońskie oceanarium należy do najlepszych nie tylko w Europie, ale również na świecie. Kilka poziomów, a raczej stref pozwala poczuć specyfikę klimatu, bogatej roślinności, a także poznać liczne gatunki zwierząt. Taki podział sprawia, że czas płynie niepostrzeżenie. Jakkolwiek to brzmi, ale tam po prostu można odpłynąć!
Zresztą woda towarzyszy nam również po wyjściu z Oceanarium. Idąc wzdłuż Tagu najpierw napotkamy wagoniki Teleférico. Niby to tylko kolejka linowa, ale pozwala spojrzeć na okolicę z wysokości 20 metrów. I tak przez 10 minut, aż do Torre de Vasco da Gama. Jednak my preferujemy tradycyjnie, z przysłowiowego „buta” pokonać ten odcinek. W oddali na odcieniach błękitu nieba oraz granatu rzeki zarysowują się kontury mostu Vasco da Gamy... oczywiście. Ta 17-kilometrowa przeprawa jest najdłuższą na Starym Kontynencie. Imponujące.
O, Jezusie...
Zresztą słowo „imponujące” padło z naszych ust jeszcze raz. Znowu w rolach głównych wystąpił most oraz rzeka. Późnym popołudniem popłynęliśmy promem na drugi brzeg. Naszym celem było wzgórze, na którym usytuowany jest pomnik Chrystusa Króla. Z Cacilhas łapiemy autobus, który wiezie nas w okolice bramy sanktuarium i... niemal odbijamy się od nich. Ale jak to?! Z pomocą przychodzi grupka chętnych, która również chciała z bliska podziwiać monument. Po chwili wraz z nimi meldujemy się na terenie sanktuarium. Cóż, 100-metrowa konstrukcja oraz postać Jezusa wzorowanego na tym z Rio de Janeiro robi wrażenie. Tak samo jak widok na przeciwległy brzeg. Można rzec, że mamy Lizbonę niemal jak na dłoni. I jeszcze ten obrazek, jakby wyjęty z San Francisco. Spokojnie, to tylko most 25 kwietnia! Trudno, żeby w takich chwilach nie było słychać spustu migawki. Bogatsi w nowe obrazy zapisane w ludzkiej pamięci oraz tej cyfrowej, wracamy promem do stacji Cais do Sodre w towarzystwie zachodzącego słońca.
Poza miastem, czyli na krańcu Europy
Lizbona sama w sobie oferuje naprawdę sporo. I tylko od nas zależy ile czasu chcemy poświęcić na poszczególne miejsca, zabytki czy też leniwe dolce vita. Jest kilka opcji do spędzenia czasu poza miastem. Ze względu na upalną pogodę, postanowiliśmy ruszyć na małe plażowanie w rejonie Cascais - Estroil. To chętnie wybierane miejsca przez lizbończyków. Wystarczy wsiąść w pociąg i po krótkiej podróży możemy zanurzyć się Atlantyku. I gdyby tylko woda była cieplejsza... Inna sprawa, że wyobrażenia o złocistych, pięknych plażach pękły niczym bańka mydlana. To nie wybrzeża polskiego Bałtyku, które przecinają lasy, naturalnie oddzielając miasto od plaży. W zamian za to otrzymaliśmy dość skromne fragmenty plaż z betonowym deptakiem i przejeżdżającymi pociągami w odległości kilkunastu metrów.
Tym samym dość szybko zwijamy ręcznik i ruszamy w stronę dworca autobusowego. Jedziemy na koniec świata! No dobrze, może lekka przesada. Jedziemy do Cabo da Roca, gdzie stykają się dwa żywioły - ziemia i woda. Tam, gdzie lądowa część Europy jest najbardziej wysunięta na zachód. Przypomina o tym stosowna tablica pamiątkowa na monumencie. Do tego punkt pocztowy, odcinki szlaków i przede wszystkim... widoki! Warto rozejrzeć się dookoła, przespacerować się wzdłuż przylądka, żeby z innej perspektywy ogarnąć wzrokiem ostro ciosane klify. Coś pięknego! I tylko trzeba być czujnym, żeby wychylając się w stronę przepaści czy łapiąc najlepsze ujęcie nie podzielić losu innych turystów, którzy nie raz, nie dwa, polecieli w dół na spotkanie z twardym podłożem i falami oceanu.
Jednak nie mamy zamiaru tak szybko kończyć tak pięknie rozpoczętego dnia. Na dokładkę ruszamy do Sintry. Położone na wzgórzu miasteczko przyciąga swą uwagę pałacem wzniesionym przez Maurów. Przyciąga nie tylko turystów, ale również zamożniejszych ludzi, którzy zamieszkują w wytwornych willach. Możemy jedynie żałować, że mieliśmy zbyt mało czasu, aby w pełni poznać uroki Sintry. Szczególnie, że widnieją one na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Popołudniowy posiłek, spacer i podziwianie budynków z zewnątrz... Wracając pociągiem do Lizbony szybko i zgodnie postanawiamy, że dobrze byłoby tu jeszcze kiedyś wrócić.
Kierunek - Porto
Jednodniowy wypad na pobliskie plaże, Cabo da Roca czy do Sintry nie był jedynym przerywnikiem w czasie naszego pobytu w Lizbonie. Korzystając z okazji, pojechaliśmy również do Fatimy. To tylko 1,5 godziny jazdy komfortowym i klimatyzowanym autobusem. Wrażeniami z tego miejsca podzieliliśmy się tutaj - zapraszamy do lektury. Teraz przed nami kolejne słynne portugalskie miasto. Czas na Porto!
PiJ, sierpień 2009r.
Jeśli dotarłeś aż do tego miejsca - dziękujemy za poświęcony czas! :-) Jeżeli masz go trochę więcej i zastanawiasz się gdzie pojechać... zapraszamy do przeczytania relacji i objerzenia zdjęć z innych naszych wypraw:
Peloponez • Bruksela • Madryt • Mediolan • Chalkidiki • Wenecja • Kadyks • Trondheim • Argentyna • Irlandia • Brno • Bodrum • Bratysława • Włochy Północne • Kalabria • Stambuł • Barcelona • Kreta • Salzburg • Chorwacja • Piza • Kopenhaga • Mykonos • Cypr • Segowia • Bretania • Riwiera Turecka • Budapeszt • Korfu • Saloniki • Fethiye i Oludeniz • Edynburg • Palanga i Lipawa • Lwów • Beauvais • Haarlem • Santorini • Kijów • Fatima • Malta • Jerez de la Frontera • Katalonia • Kusadasi • Gandawa • Ronda • Kos • Costa de la Luz • Thassos • Praga • Andaluzja • Algarve • Florencja • Wyspy Kanaryjskie • Sewilla • Rodos • Ateny • Buenos Aires • Dublin • Gozo • Brugia • Wilno i Troki • Alpy Austriackie • Zakynthos • Paryż • Londyn • Alicante • Liverpool • Gibraltar • Bergamo • Rzym i Watykan • Chopok • Wiedeń • Czarnogóra • Toledo • Kordoba •