Lwów razy dwa
Wycieczki do Lwowa nie planowaliśmy. To ważne z punktu widzenia polskiej historii miasto jakoś specjalnie nas nie pociągało, ale w końcu postanowiliśmy się tam wybrać. Skusiła nas bliska odległość i - nie ma się co oszukiwać - niskie ceny. Postanowiliśmy się też przekonać, jak naprawdę wygląda Lwów, co oferuje turystom, jak to jest z tą polskością i czy w ogóle warto tam jechać.
Kiedy pojechaliśmy?
Do Lwowa pojechaliśmy po raz pierwszy na początku września, co okazało się kiepskim pomysłem, ale o tym za chwilę. Po raz drugi odwiedziliśmy to miasto w połowie grudnia.
Gdzie się zatrzymaliśmy?
We Lwowie nie brakuje miejsc noclegowych - są eleganckie hotele, rodzinne apartamenty, jak i tanie hostele. Ceny są bardzo przystępne, choć w ostatnich latach dosyć mocno rosną. Gorzej jest z wolnymi terminami - te świąteczne i weekendowe trzeba rezerwować z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem.
Jako że nasze plany wyklarowały się dosłownie w ostatniej chwili, wybór miejsc noclegowych był już mocno ograniczony. Zdecydowaliśmy się na położony w obrębie ścisłego centrum apartament. Opinie ma doskonałe, cenę niską - dla 5 osób jak za 1 osobę w innym zachodnioeuropejskim mieście. Oczywiście, decydując się na apartamenty we Lwowie, warto mieć na uwadze, że ich standard, wyposażenie czy otoczenie zwykle znacznie odbiegają od naszych wyobrażeń, szczególnie jeśli wcześniej podróżowaliśmy po Europie Zachodniej. Wybrany przez nas apartament był czysty, zadbany, miał ciepłą wodę, wodę pitną w zbiorniku i sprawną kanalizację, a do tego położony był w doskonałej lokalizacji. Jak większość we Lwowie, tak i to mieszkanie usytuowane było w starej kamienicy. Wewnętrzny dziedziniec zawalony był gruzem, zabawkami i różnego rodzaju śmieciami. Klatka schodowa czasy świetności miała dawno za sobą. Na plus - działające światło i zamek w drzwiach. Na górę trzeba było wejść po trzeszczących, wydeptanych, drewnianych stopniach, by następnie wyjść na zewnątrz i dopiero stamtąd do apartamentu. Szybkie spojrzenie w dół i decyzja - o chybotliwą barierkę lepiej się nie opierać :)
Co zwiedziliśmy?
Po ciężkiej i ciągnącej się w nieskończoność podróży do Lwowa zamiast wieczorem, dotarliśmy ok. 4 rano. Oczywiście, spodziewaliśmy się wzmożonego ruchu na granicy, ale ze względu na poważny wypadek na drodze dojazdowej, na długo wstrzymano ruch i w efekcie utworzył się prawie 2-kilometrowy zator. W coraz gorszych nastrojach, mocno zmęczeni przesuwaliśmy się o kolejne metry. Po drodze dochodziło do dantejskich scen - ludzie biegali po drodze bez ładu i składu, przesiadali z aut do aut, samochody wciskały się na siłę, były krzyki, nawoływania, telefony... Do tego trzeba jeszcze dodać opłaconych Ukraińców, celowo tamujących ruch, by zrobić miejsce klientowi. O samych procedurach na granicy, dokumentach i ogólnym zamieszaniu możecie przeczytać wdziale porady. Dość powiedzieć, że 7 godzin spędzonych w korku dojazdowym do granicy skutecznie zniechęciło nas do tego typu podróżowania. O dziwo, mimo absurdalnej pory właścicielka apartamentu odebrała od nas telefon i przyjechała z kluczami. Szacunek! Krótka przerwa na sen, brzydka pogoda i ogólne zmęczenie nie polepszyły naszych nastrojów, ale czasu na zwiedzanie zostało zbyt mało, żeby go marnować. Tym bardziej, że podjęliśmy decyzję o przyspieszeniu powrotu o kilka godzin, żeby uniknąć niedzielnych korków w drodze powrotnej.
Trudno mówić o jakimś poważnym zwiedzaniu, kiedy ma się do dyspozycji niewiele ponad 1 dzień. Skoncentrowaliśmy się więc na ścisłym centrum, najważniejszych świątyniach, placach, odwiedziliśmy także kilka lokali uznawanych za godne polecenia.
Spacerem po mieście
Centrum Lwowa jest niewielkie. Nie ma więc sensu korzystać ze środków transportu publicznego. Większość ciekawych miejsc znajduje się w odległości pozwalającej na przyjemny spacer. Jak zawsze, chcieliśmy zobaczyć jak najwięcej, jak najszybciej i stosunkowo tanio. Chociaż z tym ostatnim akurat we Lwowie nie ma większego problemu. Poranek powitał nas deszczem, ale z biegiem dnia miało się rozpogadzać. Wcześnie rano pod naszymi oknami przeszła efektowna procesja, ale do dziś nie wiemy, z jakiej okazji, bo żadnego święta kościelnego w tym czasie nie było.
Śniadanie postanowiliśmy zjeść w jednej z najsłynniejszych i najchętniej odwiedzanych kawiarni we Lwowie - w Aptece u Mikolascha (ul. Kopernika 1). Miejsce jest bardzo klimatyczne, wystrój oryginalny, bo całość powstała z przebudowanej apteki. Jedzenie było pyszne, ceny przystępne, a jedyne uwagi można było mieć do obsługi, ale to we Lwowie ponoć dosyć częste zjawisko. Spacerem podeszliśmy do pomnika Adama Mickiewicza, a stamtąd wróciliśmy na Rynek. Główny plac miasta jest spory i nierzadko zatłoczony. Wokół niego znajdują się zabytkowe kamienice, kryjące w swoich wnętrzach kawiarnie, restauracje, sklepy czy muzea. Na środku stoi niezbyt ciekawa bryła Ratusza. Jego główną atrakcją jest wieża, z której można podziwiać panoramę miasta. Rynek i okoliczne ulice wylożone są brukiem. Warto miec to na uwadze, bo na klasycznych "kocich łbach" eleganckie obuwie na obcasie zupełnie się nie sprawdzi.
Z Rynku udaliśmy się do Katedry Ormiańskiej i kwartału ormiańskiego. Wnętrze świątyni jest efektowne i ciekawe, chociaż nie udało nam się podejść w pobliże głównego ołtarza, ze względu na trwający remont.
Z katedry przeszliśmy do położonego nieopodal sklepu z piernikami. Amatorzy tego rodzaju słodyczy będą zachwyceni, bo wybór jest ogromny. Są tu pierniki we wszelkich kształtach i rozmiarach. Można także zakupić pierniki do samodzielnego ozdobienia. Kolejnym elementem naszego spaceru był kościół Bernardynów św. Andrzeja. Jego wnętrze również jest bardzo ciekawe, choć nie mogliśmy mu się przyjrzeć szczególnie dokładnie, poniważ w każdej świątyni, jaką widzieliśmy, odbywały się tego dnia śluby. Natknęliśmy się także na młodą parę w tradycyjnych regionalnych strojach.
Nieco przypadkiem natrafiliśmy na pchli targ bukinistów - na niewielkim placu dookoła pomnika sprzedawcy wystawiają książki, obrazy, dokumenty czy zdjęcia. Przeszliśmy również obok dawnego arsenału, gdzie mieści się muzeum i słynna restauracja z żeberkami. Długa kolejka oczekujących na stolik trochę nas jednak zniechęciła. Wróciliśmy więc na Rynek, by z ratuszowej wieży obejrzeć panoramę miasta. Z góry widać dokładnie, jak bardzo zniszczone są niektóre budynki. Łatwo można jednak sobie wyobrazić jak piękne było to miasto w czasach swojej świetności.
Wykorzystaliśmy przerwę pomiędzy uroczystościami, by zwiedzić katedrę. Naprawdę warto, bo wnętrze jest piękne. Jeśli ktoś ma ochotę, może wybrać się tutaj na mszę - nabożeństwa są odprawiane praktycznie bez przerwy od godz. 7 do 18, także w języku polskim. Tabliczka informacyjna wisi przy wejściu.
Jako że podróżowaliśmy z dzieckiem, obowiązkowym punktem naszej wycieczki była manufaktura czekolady. Na dolnych poziomach można zobaczyć, jak wytwarzana jest czekolada, napić się kawy i zjeść coś słodkiego. Wąskie schodki prowadzą na górę, gdzie znajduje się sklep z czekoladkami. Od wyboru może rozboleć głowa. Są tu klasyczne czekolady, pralinki, czekoladki okolicznościowe, bombonierki oraz różnego rodzaju czekoladowe figurki. Wyroby są naprawdę pyszne, a do tego sporo tańsze niż ich odpowiedniki np. w Belgii.
Wieczorem udaliśmy się w okolice Opery - budynek jest pięknie oświetlony. W letnie weekendy miasto żyje do późnych godzin nocnych. Tłumy oblegają liczne lokale, szczególnie te serwujące alkohol. Podczas naszego pobytu akurat na Rynku był koncert, zorganizowany w ramach promocji polskich regionów.
Następnego dnia wcześnie rano udaliśmy się na słynne śniadanie u Baczewskich. Kolejka do wejścia była bardzo długa, ale po półtorej godziny stania w końcu weszliśmy do środka. Czy było warto? I tak, i nie. Śniadanie serwowane jest w formie bufetu - można jeść do woli. Wszystko było smaczne i ciepłe, a wybór duży. Na minus - weekendowy tłok i długi czas oczekiwania na wejście. Atmosfera tego miejsca jest jednak niezapomniana - śniadanie zjedliśmy w przeszklonej oranżerii, w akompaniamencie muzyki fortepianowej granej na żywo. Obok nas stały klatki z kanarkami. Ogólnie - dosyć fajne miejsce, jedzenie bardzo dobre, ale raczej niewyszukane. Co ciekawe, za wstęp płaci się z góry określoną kwotę od osoby (z roku na rok coraz wyższą), a cena obejmuje bufet plus do wyboru kieliszek wódki lub wina musującego.
Wybraliśmy się także do słynnej kawiarni Cabinet, która zresztą mieściła się tuż obok naszego apartamentu. Warto się tu wybrać, mimo że kawiarnia położona jest w niewielkim oddaleniu od ścisłego centrum. Wnętrze jest stylizowane na bibliotekę z prawdziwymi ksiązkami. Całości dopełniają klatki z ptakami. Desery wyglądają niesamowicie i sa przepyszne. Ceny są przystępne, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę stosunek ceny do jakości.
Nasz pierwszy pobyt we Lwowie okazał się krótki, głównie ze względu na problemy z dojazdem. Jak się jednak okazało, do Lwowa wróciliśmy wcześniej niż nam się wydawało.
Drugi wyjazd do Lwowa
Nieco ponad rok później ponownie odwiedziliśmy Lwów. Tym razem zimą - tydzień przed Świętami Bożego Narodzenia. Spodziewaliśmy się mrozu i śniegu, ale powitała nas typowo wiosenna pogoda - 10-13 stopni na plusie i dużo słońca. Nasza druga podróż przebiegła szybko i bezproblemowo, bowiem jako środek transportu wybraliśmy samolot. Z lotniska do centrum można dojechać taksówką (nie polecamy, bo ceny w ostatnim czasie dosłownie poszybowały w górę), uberem lub trolejbusem (linia 29). Ta ostatnia opcja jest zdecydowanie najtańsza i wcale nie tak straszna, jak niektórzy przedstawiają. Bilet kosztuje kilka UAH i nabywa się go u kierowcy. Przejazd do centrum (w naszym przypadku do stacji końcowej) zajmuje ok. 30 minut. Pojazdy są nowe, wygodne, a komunikaty prezentowane również w języku angielskim. Na minus - spory tłok i możliwe opóźnienia względem rozkładu, ale da się przeżyć.
Już na miejscu szybko przekonaliśmy się, że ceny poszły w górę. Mimo to za obiad w dobrej restauracji wciąż zapłacimy mniej niż podobnym lokalu w Polsce, zwłaszcza w dużych miastach. W okresie przedświątecznym Lwów ożywa. Od połowy grudnia w kilku miejscach w centrum pojawiają się stragany w ramach zimowego jarmarku. Można tu nabyć przede wszystkim różnego rodzaju jedzenie, słodycze, grzane wino, ale też wyroby z drewna, porcelany, biżuterię, przeróżne drobiazgi oraz zimowe akcesoria, jak czapki czy szaliki. Ceny? Podobne do naszych, ale w dolnej granicy. Dodatkowo przy Ratuszu znajduje się całkiem spore lodowisko, a niedaleko Opery scena. Turystów jest zdecydowanie mniej niż latem. Bez większych problemów można znaleźć miejsce w lokalach. Co ciekawe, nie było nawet kolejki na słynne śniadanie u Baczewskich. Sala nie wypełniła się nawet w połowie.
Nasz wyjazd miał charakter zakupowo-relaksacyjny. Nie nastawialiśmy się na jakieś wielkie zwiedzanie. Przespacerowaliśmy się do Pałacu Potockich, którego nie zobaczyliśmy poprzednim razem. Zajrzeliśmy ponownie do Katedry Ormiańskiej, która niestety nadal była remontowana. Postanowiliśmy też przetestować kilka lokali uznawanych za jedne z ciekawszych we Lwowie. Na pierwszy rzut poszła słynna restauracja Arsenal i jej żeberka. Na duży plus - brak kolejki. Do środka weszliśmy z marszu. Chwila oczekiwania i mieliśmy miejsca przy stoliku. Wnętrze jest klimatyczne, ale całkowicie pozbawione prywatności. To nie ten typ lokalu :) Duża sala w podziemiach gęsto jest zastawiona stołami. Najmniejsze mają po 4 miejsca i goście dosadzani są do innych klientów. Nam przypadła w udziale para, która przez cały czas się kłóciła... :) Przy samym wejściu znajduje się wielkie palenisko, na którym opiekane są żeberka. Niby w karcie są jeszcze inne dania, ale wszyscy zamawiali tylko to. Żeberka przynoszone są na deskach - wszystkie porcje razem - i efektownie krojone przez kelnerów toporkami. Co ciekawe, nie ma talerzy i sztućców - kelner przynosi jednorazowy papierowy obrus i na nim markerem rysuje talerze. Je się rękami, więc każdy klient otrzymuje także papierowy fartuch, który wkłada się przez głowę. Jedzenie okazało się bardzo smaczne, chociaż może nieco przeszkadzać tłok i hałas. Latem, kiedy czynne są zewnętrzne ogródki, na pewno jest lepiej.
Drugi obiad zjedliśmy w Premierze Lwowskiej. Tutaj tłumów nie było. Jedzenie jest tanie, ale smaczne. Chociaż lokal urządzony jest elegancko, serwowane dania są typowo domowe. Placki ziemniaczane w glinianym garnuszku i pierogi pielimeni z mięsem okazały się pyszne.
Zajrzeliśmy też na podwórko zgubionych zabawek, gdzie gromadzone są zabawki znalezione w mieście. Zniszczone przez deszcz i słońce zabawki prezentują się dosyć smętnie.
Na lunch, kawę lub coś słodkiego zdecydowanie warto udać się do Cafe 1. Położona przy słynnej kaplicy Boimów kawiarnia (niestety, kaplica jest na stałe zamknięta zimą) może poszczycić się oryginalnym wystrojem. Pobyt uprzyjemni odpowiednio dobrana muzyka. Można tu zjeść zarówno przekąski typowo na lunch, jak i ciasta czy lody. Wszystko co zamówiliśmy, okazało się pyszne i elegancko podane, a sam pobyt wspominamy bardzo miło.
We Lwowie nie brakuje lokali, w których można miło spędzić wieczory. My wybraliśmy się do baru o dosyć ciekawej nazwie - Gazowa Lampa. Usytuowany jest on na kilku piętrach w wąskiej kamienicy. Główną atrakcją są gazowe lampy - są poustawiane w gablotach, na półkach, wiszą na ścianach. Łącznie jest ich ponad 500. Niektóre są zabytkowe lub mają wartość historyczną, o czym można się przekonać, zapoznając się z informacjami zamieszczonymi na położonych na stolikach podkładkach. Kierując się rekomendacją znajomych, zdecydowaliśmy się zamówić drinki o wiele mówiącej nazwie - chemical experiments. Podany w probówkach alkohol doprawiany jest różnego rodzaju sokami i syropami barmańskimi i przybiera różne kolory. Smakuje też różnie :) Mamy tu pełen przekrój smaków - od słodkiego, przez cierpki, po miętowy czy kawowy.
Wiele osób poleca słynne śniadania u Baczewskich. Za pierwszym razem faktycznie nam się tam podobało, ale chyba bardziej klimat lokalu niż samo jedzenie. Rzeczywiście jest tu wszystko, ale potrawy nie są szczególnie wymyślne. Ciekawą alternatywą jest np. kawiarnia Cukor (Tsukor), która serwuje naprawdę przepyszne śniadania. Może i nie są szczególnie tanie, bo trzeba wydać ok. 20-25 zł za osobę, ale warto. Tutejsze naleśniki czy jajka wyglądają znakomicie i tak smakują.
Drugi pobyt we Lwowie zakończyliśmy obowiązkowymi zakupami w Manufakturze Czekolady i Pijanej Wiśni. W głównym lokalu przy Rynku zawsze jest tłoczno, ale wystarczy przejść kawałek dalej, by np. przy Arsenale znaleźć stoisko z tym pysznym alkoholem, gdzie kolejek raczej nie ma. Polecamy! Szczególnie w chłodne zimowe dni.
Po przeczytaniu wielu negatywnych opinii, nieco obawialiśmy się długiej i szczegółowej kontroli na lotnisku we Lwowie. Niektórzy opisywali też problemy z mobilnymi kartami pokładowymi. I rzeczywiście, jakiś czas temu na tym lotnisku nie honorowano elektronicznych kart pokładowych, ale teraz nie ma z tym żadnego problemu. Po szybkiej i bardzo pobieżnej kontroli bagażu (nie trzeba wyjmowąć płynów, czytników książek, ładowarek itp., jedynie laptop i duży apartat foto, nie trzeba zdejmować np. bluzy) czekała nas szybka kontrola paszportowa (choć obywatele innych krajów byli pytani o różne rzeczy, Polaków odprawiano sprawnie). Wolny czas wykorzystaliśmy na przejrzenie oferty sklepów wolnocłowych. Polecamy zakup przede wszystkim lokalnych wyrobów spirytusowych, bo są dobre jakościowo i w bardzo przystępnych cenach. Tytoń na lotnisku jest drogi i warto dokonać zakupu w mieście. Warto jednak pamiętać o limitach celnych, bo po przylocie do Polski z Ukrainy wiele osób, w tym my, trafiało na rutynową kontrolę celno-skarbową.
Podsumowując - Lwów jest na tyle atrakcyjnym pod różnymi względami miastem, że warto tam pojechać. Niewykluczone, że sami tam jeszcze wrócimy. W końcu jeszcze kilka miejsc do odwiedzenia nam tam zostało.
Jeśli dotarłeś aż do tego miejsca - dziękujemy za poświęcony czas! :-) Jeżeli masz go trochę więcej i zastanawiasz się gdzie pojechać... zapraszamy do przeczytania relacji i objerzenia zdjęć z innych naszych wypraw:
Kos • Alpy Austriackie • Kijów • Malta • Kreta • Rzym i Watykan • Florencja • Wilno i Troki • Peloponez • Kopenhaga • Thassos • Algarve • Santorini • Bratysława • Kordoba • Fatima • Salzburg • Korfu • Brno • Irlandia • Budapeszt • Włochy Północne • Cypr • Zakynthos • Trondheim • Fethiye i Oludeniz • Riwiera Turecka • Buenos Aires • Palanga i Lipawa • Madryt • Jerez de la Frontera • Beauvais • Segowia • Saloniki • Kalabria • Chalkidiki • Wiedeń • Ronda • Rodos • Gandawa • Mediolan • Barcelona • Costa de la Luz • Sewilla • Praga • Paryż • Edynburg • Wenecja • Kusadasi • Bruksela • Toledo • Bergamo • Czarnogóra • Lizbona • Mykonos • Alicante • Brugia • Bretania • Chopok • Kadyks • Katalonia • Stambuł • Piza • Gibraltar • Ateny • Argentyna • Dublin • Chorwacja • Andaluzja • Wyspy Kanaryjskie • Haarlem • Liverpool • Bodrum • Gozo • Londyn •