Zabytki, morze i góry
Wyjazd do Włoch planowaliśmy przez kilka miesięcy. Decyzję o zakupie biletów podjęliśmy natomiast spontanicznie, po tym, jak tanie linie lotnicze Wizzair zaoferowały w niskiej cenie bilety na trasie Warszawa - Bergamo (Mediolan). Tym razem na wyprawdę wybraliśmy się z dzieckiem i... mamą ;). Jako że wyjazd miał trwać prawie tydzień, zdecydowaliśmy się na wypożyczenie samochodu i wycieczkę objazdową po północnej części Włoch. Naszym głównym celem były Wenecja i Werona, ale mieliśmy też zwiedzić kilka innych tras na trasie Bergamo - Werona - Wenecja - Bolonia - Parma - Bergamo. Rzeczywistość zweryfikowała jednak nasze plany.
Kiedy pojechaliśmy?
Do Włoch polecieliśmy na początku września 2012 r. Pierwotnie nasz plan zakładał wyjazd w dniach 5-9.09. i objazd po słynnych zabytkowych włoskich miastach. Najpierw jednak linie lotnicze... zmieniły nam termin lotu powrotnego na 10 września. Akurat w naszym przypadku powrót w poniedziałek zamiast niedzieli nie stanowił większego problemu, ale musieliśmy zaplanować jeszcze jeden dzień we Włoszech.
Przez cały nasz pobyt w Italii było gorąco, a bywały dni, kiedy temperatura sięgała 33 stopni. Również wieczorami i w nocy było ciepło - ok. 20 stopni. Oprócz jednego dnia, cały czas świeciło słońce. Co ciekawe, przez kilka dni przed naszym przyjazdem pogoda nie była sprzyjająca - często padało, temperatura była znacznie niższa, a miejscami przechodziły potężne burze. I tym razem dopisało nam szczęście...
Planując wyjazd w okolice Wenecji, Werony czy Mediolanu, trzeba wziąć pod uwagę, że są to miejsca oblegane przez turystów, szczególnie latem i wczesną jesienią, kiedy jest jeszcze ciepło. Jeśli komuś marzy się cisza i spokój, powinien wybrać się gdzieś indziej.
Gdzie się zatrzymaliśmy?
Z racji objazdowego charakteru naszej wyprawy, szukaliśmy kilku hotelu położonych wzdłuż zaplanowanej trasy. Dwie noce spędziliśmy więc w hotelu Antille Hotel w Cazzago, niedaleko Padwy i Wenecji, a po jednej nocy w trzech innych hotelach.
O ile do niektórych miejsc można jechać "w ciemno", organizując nocleg na miejscu, o tyle w tej części Włoch naprawdę warto wcześniej zrobić rezerwację, szczególnie w okresie wzmożonego ruchu turystycznego. My pokoje w hotelach rezerwowaliśmy na ok. 4 miesiące przed wylotem, a i tak sporo hoteli w interesującej nas okolicy miało w tym terminie komplet. Im bliżej wyjazdu, tym trudniej znaleźć tani nocleg na przyzwoitym poziomie. A na tym nam zależało szczególnie, ze względu na podróż z malutkim dzieckiem. Oczywiście wykupione w konkretnych miejscach noclegi determinowały naszą trasę zwiedzania.
Co zwiedziliśmy?
Z różnych przyczyn, częściowo przed wyjazdem, częściowo dopiero w trakcie, musieliśmy zweryfikować nasz plan zwiedzania. Ostatecznie wyglądał on tak: Werona, Wenecja, Bolonia, Modena, Parma, Cinque Terre, Jezioro Garda i Monte Baldo. Jak się okazało, zrezygnowanie ze zwiedzania kilku miast i zamiast tego wyjazd do Cinque Terre to był strzał w dziesiątkę. Ale o tym wkrótce...
Warto podkreślić, że od początku do końca zaplanowaliśmy wyjazd do Włoch sami, nie korrzystając z żadnego pośrednika turystycznego.
Przylot do Bergamo...
Już po wylądowaniu musieliśmy zweryfikować swoje plany na ten dzień. Dłużej niż zakładaliśmy trwało załatwianie formalności w wypożyczalni samochodów. I to mimo że wcześniej dokonaliśmy rezerwacji i podaliśmy wszystkie niezbędne dane. Pracownik i tak poprosił o nie ponownie i wypełniał formularz na miejscu. Po długiej chwili wreszcie mogliśmy udać się na parking, na którym stało przydzielone nam auto. Co ciekawe, klienci wszystkich lotniskowych wypożyczalni zawożeni są na parking specjalnym busem. Warto dodać, że parking znajduje się dosyć daleko. Na miejscu trzeba się jeszcze zgłosić do pracownika wypożyczalni i po kolejnych formalnościach można ruszać w drogę. Jako że było już ok. 10, a wieczorem musieliśmy stawić się w hotelu w okolicach Padwy, postanowiliśmy odpuścić zwiedzanie Brescii i od razu udać się do Werony. To jednak nie koniec niemiłych niespodzianek tego dnia.
Werona
Miasto Romea i Julii przywitało nas chmurami, ale temperatura oscylowała w granicach 28 stopni.
Parkingów w Weronie nie brakuje, ale ze względu na ogromną liczbę turystów, trudno znaleźć wolne miejsce. Blisko historycznego centrum znajdują się dwa duże parkingi - Arena i Citadella. Losowo wybraliśmy Arenę. Spacerem ruszamy na główny plac Werony - Piazza Bra. Przestrzeń placu zdominowana jest przez Arenę - ogromny amfiteatr. To trzeci pod względem wielkości amfiteatr we Włoszech. Powstał w I w. p.n.e. W środku trwały akurat przygotowania do wieczornego koncertu, więc zrezygnowaliśmy z wejścia. Obok znajduje się trochę zieleni, fontanna i pomnik, a nieco dalej Liston. Wąskimi uliczkami pełnymi turystów ruszamy w stronę domu Julii i Piazza delle Erbe. Po drodze mijamy sklepy z markowymi produktami, stragany z pamiątkami (już tutaj można kupić weneckie maski), a także poprzebieranych na różne sposoby artystów ulicznych. Ogromne zainteresowanie turystów wzbudza para, gdzie kobieta sprawia wrażenie siedzącej w powietrzu. Oczywiście łatwo można domyślić się, na czym polega trik, ale i tak sprawia wrażenie. Przy wejściu do domu Julii kłębi się tłum. Ściany korytarza prowadzącego do słynnego balkonu oblepione są tysiącami kawałków gum do żucia, karteczkami, pomazane flamastrami. Wszędzie gdzie okiem sięgnąć napotykamy serca i wyznania miłości. Na placu przed domem Julii i balkonem non stop stoi spora grupa turystów, chociaż chętnych do wejścia do budynku jest znacznie mniej. Za tę przyjemność trzeba zapłacić 6 euro. Mnóstwo ludzi robiło sobie za to pamiątkowe zdjęcia przy pomniku Julii. Legenda mówi, że dotknięcie piersi Julii przynosi szczęście w miłości, więc nic dziwnego, że w tym miejscu pomnik jest "wytarty".
Z domu Julii już tylko kilka kroków Via Capello do Piazza delle Erbe, gdzie codziennie odbywa się targ owocow-warzywny. Wokół placu aż roi się od zabytków. Na środku, obok straganów, znajduje się fontanna Madonna Verone, a obok stoi zbudowany w 1301 r. Domus Mercatorum, giełda kupiecka, a dalej Torre Gardello i Casa Mazzanti z przepięknymi malowidłami na ścianach. Przy placu znajduje się również imponujący Palazzo Maffei, a obok niego kolumna z symbolem Republiki Weneckiej - skrzydlatym lwem. Z boku widać inną wieżę - Torre dei Lamberti, na której szczyt można wejść lub wjechać windą. Tam też się kierujemy. Obok jest inny plac - Piazza dei Signori, do którego przechodzi się przez Arco della Costa, nazwany tak od zawieszonego żebra wieloryba. Z jednej strony placu stoi Palazzo del Comune (Palazzo della Ragione) z pięknym wewnętrznym dziedzińcem, dalej znajduje się Palazzo del Capitano, również z wewnętrznym dziedzińcem. Naprzeciwko wznosi się Loggia del Consiglio, dalej Palazzo della Prefettura. Na środku placu stoi pomnik Dantego. Decydujemy się na wjazd na Torre dei Lamberti.
Część trasy trzeba jednak pokonać pieszo po schodach. Z góry rozpościera się fantastyczny widok na miasto. Przy dobrej pogodzie można zobaczyć również w oddali Alpy. Uliczką Maria Antica ruszamy w stronę kościoła Santa Maria Antica i Arche Scaligere, czyli dziewięciu grobowców członków rodu della Scala. Arche Scaligere prezentuje się naprawdę imponująco. Warto zwrócić uwagę na detale. Spacerujemy dalej wąskimi uliczkami. Wreszcie docieramy do placyku przy Chiesa Santa Anastasia. Tutaj już jest znacznie mniej turystów. Postanawiamy wejść do wnętrza kościoła, za co trzeba zapłacić 2,5 euro, ale warto je zapłacić. Uwagę przyciąga przede wszystkim pięknie zdobione sklepienie.
Następnie ruszamy w stronę katedry. Wybieramy drogę wzdłuż brzegu Adygi. Rwąca, szara rzeka prezentuje się nieciekawie. Z drugiej strony widać rzymski teatr, a dalej zielona wzgórza, kościoły i mury miejskie. Wreszcie docieramy do placu katedralnego. Z zewnątrz katedra sprawia wrażenie niepozornej, ale wnętrze kryje prawdziwe skarby. Z okolic katedry doskonale widać zamek Castelvecchio i Ponte Castelvecchio. My ruszamy w stronę Piazza Bra, gdzie kończymy krótkie zwiedzanie Werony.
Z Werony mieliśmy udać się do Vicenzy, a następnie do hotelu, jednak stosunkowo późna pora sprawiła, że postanowiliśmy pojechać bezpośrednio do hotelu i stamtąd wieczorem udać się do Padwy. Kiedy dojechaliśmy na miejsce spotkała nas niemiła niespodzianka. Wejście do hotelu było zamknięte, a na drzwiach wywieszono jedynie kartkę z numerem telefonu. Podczas rozmowy telefonicznej okazało się, że w budynku wystąpił problem z alarmem przeciwpożarowym, spowodowany przechodzącą w nocy potężną burzą, w związku z czym... musimy zmienić hotel. Byliśmy zmuszeni zdać się na to, co nam zarezerwowano. Nowy hotel położony był klika km dalej w stronę Wenecji, co akurat było nam na rękę. Okazało się, że pokoje są przyzwoite i czyste. Jako że hotel położony jest niedaleko ładnego miasteczka Dolo, postanowiliśmy chwilę po nim pospacerować i zjeść późny obiad. Niestety ciężko tam znaleźć inny lokal niż pizzeria i kawiarnia. Dodatkowo pojawił się inny problem - nasze roczne dziecko dostało wysokiej gorączki od ząbkowania i lekkiego kataru. Musieliśmy więc zweryfikować wieczorne plany i zostać w hotelu. Na szczęście mieliśmy lekarstwa obniżające gorączkę, a urządzenie do usuwania kataru zakupiliśmy w pobliskiej aptece. Mimo wszystko obawialiśmy się, czy nie będziemy musieli wcześniej wrócić do Polski. Na szczęście nie było to konieczne.
Wenecja
Następnego dnia rano pojechaliśmy do Wenecji. Jednodniową wyprawę do Wenecji szczegółowo opisaliśmy osobno.
Bolonia
Kolejnego dnia udaliśmy się do Bolonii. Po drodze mieliśmy jeszcze zwiedzić Ferrarę, ale późna pora i długa droga przed nami sprawiły, że musieliśmy z tego zrezygnować.
Bolonia nieco nas rozczarowała. Co prawda nie brakuje w niej zabytków czy pięknych budynków, ale one wszystkie giną w tłoku i gwarze codziennym wielkiego miasta. Niewiele tu miejsc, gdzie nie jeżdżą samochody, a mnóstwo pięknych zdobień kryje się pod wszechobecnymi arkadami. Na każdym kroku napotykamy duże parkingi dla skuterów. Po długim spacerze wzdłuż zatłoczonych ulic docieramy do serca miasta - Piazza Maggiore. Tutaj ludzi jest znacznie mniej. Przy placu wznoszą się zabytkowe budynki - Palazzo dei Notai, Palazzo d'Accursio, katedra San Pietro, Palazzo Galvani. Obok znajduje się fontanna przedstawiająca Neptuna w otoczeniu aniołów i ryb. Wchodzimy również do katedry, gdzie obowiązuje bezwzględny zakaz fotografowania, o dziwo wyjątkowo rygorystycznie egzekwowany.
Następnie wąskimi uliczkami zmierzamy w stronę Chiesa San Stefano. Wokół otaczają nas charakterystyczne brązowo-czerwone budynki. Z placu, przy którym znajduje się kościół ruszamy do pobliskiego Piazza di Porta Ravegnana. To tutaj znajduje się symbol miasta, dwie wieże, a także pomnik patrona Bolonii - San Petronio. To miejsce burzy jednak dobre wrażenie o mieście. Due Torri (Torre degli Asinelli i Torre Garisenda) są imponujące, ale stoją na bardzo małym placu, gdzie nie ma nawet miejsca, żeby spokojnie usiąść. Tuż obok wież pędzą samochody i autobusy, a zrobienie dobrego zdjęcia jest niemożliwe. Podobno na górę jednej z wież można wejść po schodach, ale podczas naszego pobytu niespełna 100-metrowa Torre degli Asinelli była akurat w remoncie, a Torre Garisenda zamknięta na głucho. Nie ma tu też żadnych restauracji czy kawiarni, gdzie chcielibyśmy posiedzieć. Rozczarowani ruszamy więc do Modeny, gdzie planowaliśmy zjeść obiad.
Modena
Modena to całkowite przeciwieństwo Bolonii. Kiedy dotarliśmy do centrum, miasto wydawało się być opustoszałe. Po uliczkach przemykali nieliczni przechodnie, a ze względu na porę sjesty wszystko było pozamykane. Warto wspomnieć, że dzięki życzliwości jednego z kierowców, który oddał nam niewykorzystany bilet parkingowy, udało nam się zaparkować samochód za darmo. Główną atrakcją Modeny jest piękna katedra z dzwonnicą Ghirlandiną, znajdująca się przy Piazza Grande. Niestety katedra była aktualnie remontowana. Pozostało nam więc obejrzenie zabytkowego ratusza i okolicznych pałaców i placyków. Jako że było jeszcze wcześnie, postanowiliśmy więc odpocząć w pobliskim Parco Novi Sad. Później mieliśmy zjeść obiad, ale... nie było gdzie. Postanowiliśmy więc pojechać do hotelu i na miejscu poszukać restauracji. Do hotelu dotarliśmy pod wieczór. Chociaż wiedzieliśmy, że jest on położony w niewielkiej miejscowości, okazało się, że znajdował się... w szczerym polu. Przy zjeździe z drogi stały co prawda znaki informujące, że droga prowadzi do hotelu, ale sam budynek stał jeszcze kilkaset metrów dalej. Za to standard pokoi i całego hotelu był dobry. Z frontu znajduje się miniplac zabaw dla dzieci. Co ciekawe, hotel oferuje niewielki bezpłatny poczęstunek - sok, ciasto, kanapeczki. Oprócz wielu plusów, były też niestety minusy - brzydki zapach nalatujący z pola, a także owady. Ostatecznie zdecydowaliśmy się zjeść obiad w hotelu, co było trafionym pomysłem. Wieczorem natomiast zostawiliśmy dziecko w hotelu z babcią, a sami udaliśmy się na nocne zwiedzanie Parmy.
Parma
Ścisłe centrum miasta nocą prezentuje się bardzo efektownie. Na uwagę zasługuje przede wszystkim Piazza Garibaldi - centralny plac Parmy, gdzie kiedyś znajdowało się rzymskie forum. Przy placu stoją Palazzo Governatore i Palazzo del Comune. W piątkowy wieczór plac i uliczki wokół niego tętniły życiem. Mieszkańcy miasta i turyści oblegali okoliczne bary, a na placu widać było pary tańczące tańce towarzyskie.
Uliczkami starego miasta docieramy do placu katedralnego, przy którym znajduje się katedra wraz z baptysterium. Tutaj jest znacznie mniej turystów, raczej można natknąć się na młodzież siedzącą w cieniu budynków. Po drodze mijamy jeszcze kilka kościołów - m.in. Chiesa della Steccata i Chiesa San Alessandro, aż wreszcie docieramy do Palazzo della Pilotta, którego okolice nocą stają się mekką Murzynów, bezdomnych i ludzi pijących alkohol. Przy Biblioteca Palatina wychodzimy na Viale Giovanni Mariotti i wzdłuż koryta wyschniętej rzeki spacerem wracamy do samochodu.
Cinque Terre
Następnego dnia mieliśmy kontynuować zwiedzanie słynnych włoskich miast, ale... doskonała pogoda i stosunkowo nieduża odległość od morza sprawiały, że zamiast budowli wybraliśmy wybrzeże Morza Śródziemnego, a konkretnie jego fragment, noszący nazwę Cinque Terre. Odległość z okolic Parmy do Riomaggiore wynosi ok. 100 km, a droga prowadzi autostradą aż do miasta La Spezia.
Dwupasmowa autostrada częściowo przebiega przez góry, więc raz za razem przebiega przez mosty i tunele - nawet o długości 2 km! W wielu miejscach postawiono znaki ograniczające dopuszczalną prędkość, ale podróż i tak przebiega bardzo przyjemnie. Autostrada kończy się w miejscowości La Spezia. Niestety dalej trzeba przejechać przez całe miasto, by wyjechać na drogę prowadzącą serpentynami pod górę. Pierwotnie zakładaliśmy, że 15 km wzdłuż Cinque Terre przejedziemy samochodem, mimo że w większości przewodników zdecydowanie taką podróż odradzają. Jako że mamy dużą wprawę w jeżdżeniu po tego typu drogach, nie zniechęciły nas te ostrzeżenia. Ostatecznie zmieniliśmy jednak plany.
W Riomaggiore jest tylko jeden parking, niezbyt tani, mały i zatłoczony. Niżej mogą parkować wyłącznie mieszkańcy. Miejscowość położona jest na skałach, a główna droga pionowo opada w stronę morza. Tutaj mamy kilka możliwości - można wynająć łódkę, pójść na spacer słynną Ulicą Miłości, która prowadzi zboczem skały wzdłuż wybrzeża aż do Manaroli. Można również zdecydować się na rejs statkiem wzdłuż całego Cinque Terre. Tak też postanowiliśmy zrobić. Koszt biletu w obie strony to 12,50 euro. Rejs w jedną stronę trwa nieco ponad godzinę. Doskonałym pomysłem jest zajęcie miejsca na górnym pokładzie i korzystanie ze słońca. Pierwsza napotkana miejscowość nosi nazwę Manarola. Można tutaj zobaczyć tarasy z winoroślami i murki na zboczach. Następna jest Corniglia - miasteczko zawieszone ok. 100 m nad morzem. Tutaj statek się nie zatrzymuje. Kolejna miejscowość to Vernazza. Ostatnie jest Monterosso, gdzie wysiadamy.
Miejscowość dzieli się na dwie części - dawną, zabytkową osadę i część willową z dużą, piękną plażą. Warto pospacerować po wąskich uliczkach Monterosso. Można tu natrafić na prawdziwe skarby - malowane tabliczki ze wszystkimi miasteczkami Cinque Terre, ukryte schodki, prowadzące do położonych wyżej domów, biało-czarne kościółki malowane w pasy, fragmenty dawnych murów obronnych, wieże...
Do dużej plaży - jedynej takiej na Cinque Terre - można dojść na dwa sposoby, albo tunelem, albo schodkami nad tunelem. Ta druga możliwość gwarantuje fantastyczne widoki. Morze Śródziemne przybiera w tym miejscu piękny kolor, aż trudno się oprzeć, by nie wejść do wody. Plaża jest jednak kamienista, dno morza także, więc przydadzą się buty do wody. Duży fragment plaży stanowi teren prywatny, należący do barów, gdzie za wstęp trzeba zapłacić. Ci, którzy nie chcą się kąpać, mogą odpocząć na jednej z wielu ławek. To miejsce, z którego ciężko wrócić. Nas jednak determinowały godziny odpłynięcia statku.
Niestety Monterosso jest drogie. Ceny w restauracjach są wyższe niż chociażby w Riomaggiore. Za lokalne wino trzeba zapłacić ponad 10 euro. Drogie są również pamiątki. Na obiad wracamy więc do Riomaggiore. Tutejsze restauracje oferują typowo włoskie dania - owoce morza, pizze, makarony, pasty. Ceny oscylują w granicach 8-10 euro za danie, a za napój 0,33 l trzeba zapłacić ok. 3 euro.
Doskonałym pomysłem jest też przejechanie wzdłuż Cinque Terre koleją.
Malcesine i Monte Baldo
Przedostatni dzień naszego pobytu we Włoszech zdecydowaliśmy się wykorzystać na wyjazd w góry. Naszym celem była miejscowość Malcesine nad Jeziorem Garda i górujący nad nią szczyt Monte Baldo. Niestety, jak się okazało, poruszanie się w tym regionie w niedzielę było kompletną katastrofą. Autostrada Mediolan - Wenecja była zakorkowana na odcinku kilkudziesięciu kilometrów. Sznury samochodów w ślimaczym tempie sunęły również drogą prowadzącą bezpośrednio wokół jeziora. Wybraliśmy tę drugą opcję, bo chociaż przejazd trwał 3 razy dłużej niż normalnie, widoki po drodze były zachwycające. Na szczególną uwagę zasługuje miejscowość Sirmione - efektownie prezentuje się ścisłe centrum miasteczka.
Wzdłuż brzegu jeziora cumują łódki, a na trawie, pomostach i kamienistych plażach odpoczywają ludzie. Duże wrażenie robią szczyty górskie, które widać po przeciwnej stronie jeziora. Po ok. 3 godzinach docieramy wreszcie do Malcesine. Niestety jest już późno, a kolejka oczekujących na wjazd na parking ogromna. U podnóża kolejki linowej na Monte Baldo są dwa parkingi. Niestety jeden jest ciągle zatłoczony, a drugi znajduje się dosyć daleko. Na szczęście akurat zwolniło się jedno z kilku miejsc na zewnętrznym miniparkingu, a na dodatek niezwykle uprzejmy kierowca oddał nam swój niewykorzystany bilet parkingowy. Tym samym mieliśmy 3 godziny bezpłatnego parkowania.
Chętnych do wjazdu na górę było wielu, ale wszystko szło sprawnie. Neistety zabranie ze sobą wózka dziecięcego wiązało się z opłatą 7 euro, więc musieliśmy sobie radzić bez niego. Na dodatek dopiero na stacji przesiadkowej okazało się, że niezbędny jest bezpłatny bilet dla niemowlęcia, którego oczywiście nie mieliśmy. Musieliśmy więc chwilę poczekać, aż przyniesie go jeden z pracowników obsługujących kolejkę.
Dolny odcinek trasy jest krótki, ale paradoksalnie to właśnie tutaj wagonik porusza się na największej odległości od ziemi. Warto zająć miejsce z widokiem na dół, bowiem doskonale widać stąd miasteczko. Drugi odcinek jest znacznie dłuższy, a wagonik przesuwa się stromo pod górę, za to tuż nad ziemią. Aż momentami ma się wrażenie, że o coś zawadzi... Nieprzyjemny jest wjazd na ostatni słup, gdzie czeka mały "skok". Warto dodać, że w każdym wagoniku mieści się aż 80 osób! Nie ma też sensu przepychanie się w poszukiwaniu najlepszego miejsca, bowiem w pewnym momencie wagonik rozpoczyna obrót wokół własnej osi, dzięki czemu każdy może zobaczyć pełną panoramę. Wjazd i zjazd to koszt 19 euro.
Na górze czeka spora otwarta przestrzeń. Są punkty gastronomiczne i ławki z fantastycznym widokiem. Mnóstwo osób wjeżdża na górę z rowerami, bo w okolicy aż roi się od doskonałych tras. Niektórzy korzystają ze sprzyjającego wiatru i latają na lotniach. Zdecydowanie warto przejść do końca wyznaczonej szerokiej, płaskiej drogi, skąd rozpościera się zapierający dech widok. Szybkim tempem przejście zajmuje ok. 10-15 minut, ale znaki informują o 20. minutach. Na górze spotkać można krowy z charakterystycznymi alpejskimi dzwonkami. Jest też zagroda z dużymi i malutkimi lamami, a na miejscu można kupić wyroby z ich wełny.
Kiedy docieramy na koniec drogi, okazuje się, że... jezioro ukryte jest za mgłą, a poza tym i tak na wprost siebie mamy słońce. Za to doskonale widać góry i lodowiec w oddali. Zbyt szybko musimy jednak wracać, żeby zdążyć do hotelu na określoną godzinę. Niestety, ponownie czekał nas korek i 3 godziny jazdy. Wszystkie drogi w kierunku Mediolanu były zakorkowane, a na domiar złego na autostradzie doszło do wypadku, o którym informowano w radiu. Zniechęceni turlaliśmy się więc w stronę hotelu, licząc, że uda nam się dojechać przed jego zamknięciem. Niestety, nie udało się, ale na szczęście otrzymaliśmy kody do drzwi smsem (Hotel Albi). Znacznie później niż planowaliśmy dotarliśmy w okolice Bergamo. Czekało nas jeszcze upchnięcie wszystkich rzeczy do walizek i przygotowanie się do porannego wylotu. Nie spodziewaliśmy się, że jeszcze rano czekają nas niespodzianki.
Wylot do Polski...
Jako że mieliśmy oddać samochód z pełnym bakiem, przed odlotem czekało nas jeszcze tankowanie. Pierwsza napotkana stacja benzynowa była nieczynna, mimo tablic informujących, że jest otwata. Na drugiej stacji była awaria, o czym dowiedzieliśmy się już po tym, jak wrzuciliśmy do automatu 60 euro. Pracująca na stacji kobieta nie mówiła po angielsku, ale udało nam się jakoś porozumieć i po trzech próbach, przy trzech różnych dystrybutorach, mieliśmy 1/4 baku paliwa i resztę pieniędzy w ręku. Nie wierząc, że na odcinku kilku kilometrów może być jeszcze jedna stacja benzynowa, ruszyliśmy dalej, w stronę lotniska. Okazało się jednak, że mamy szczęście. Stacja była i na dodatek wszystko działało! I tylko przezornie zapłaciliśmy kartą a nie gotówką.
Do samolotu wsiadaliśmy z nadzieją, że tym razem uda się zobaczyć z góry Alpy. W pierwszą stronę niestety niebo było zasnute chmurami. Tym razem nam się poszczęściło ;). To było więc doskonałe zakończenie wspaniałego wyjazdu, po którym obiecaliśmy sobie, że do Włoch jeszcze wrócimy. Zachwycił nas nie tylko klimat, zabytki, cudowne krajobrazy, ale także życzliwość miejscowych, ich otwartość i podejście do turystów.
5-10 września 2012
Jeśli dotarłeś aż do tego miejsca - dziękujemy za poświęcony czas! :-) Jeżeli masz go trochę więcej i zastanawiasz się gdzie pojechać... zapraszamy do przeczytania relacji i objerzenia zdjęć z innych naszych wypraw:
Peloponez • Cypr • Bodrum • Salzburg • Riwiera Turecka • Sewilla • Kos • Kreta • Alicante • Stambuł • Korfu • Kopenhaga • Zakynthos • Fethiye i Oludeniz • Buenos Aires • Rodos • Barcelona • Piza • Bratysława • Chalkidiki • Haarlem • Argentyna • Paryż • Kusadasi • Algarve • Kalabria • Gibraltar • Brno • Dublin • Wyspy Kanaryjskie • Katalonia • Kijów • Liverpool • Gozo • Segowia • Chopok • Trondheim • Budapeszt • Edynburg • Londyn • Bretania • Bruksela • Kordoba • Rzym i Watykan • Lwów • Beauvais • Florencja • Lizbona • Gandawa • Costa de la Luz • Fatima • Madryt • Irlandia • Ronda • Kadyks • Thassos • Saloniki • Bergamo • Palanga i Lipawa • Wilno i Troki • Praga • Mykonos • Mediolan • Jerez de la Frontera • Wiedeń • Ateny • Brugia • Malta • Alpy Austriackie • Czarnogóra • Santorini • Chorwacja • Andaluzja • Wenecja • Toledo •