Irlandia w kolorze św. Patryka
Zielona wyspa w kształcie koniczyny, na której stoi szklanka Guinnessa - tak można byłoby zobrazować kraj, którego patronem jest św. Patryk, na rysunkowej mapie Europy. Tego typu skojarzenie towarzyszyło nam jeszcze na pokładzie taniego przewoźnika nomen omen rodem z.... Irlandii. Na miejscu bardzo szybko zweryfikowaliśmy stereotypy i wyobrażenia. A wszystko zaczęło się od...
Kiedy pojechaliśmy?
Do Irlandii polecieliśmy na osiem dni w połowie marca. Co prawda pod kątem pogody, nie jest to wymarzony termin na takie podróże. Wszak przyroda dopiero budzi się z zimowego letargu. Niemniej jednak aura była dla nas łaskawa. I choć wiało, a niebo zasłoniło się chmurami na Cliffs of Moher, to już przejażdżka po Ring of Kerry była czystą przyjemnością. Warto dodać, iż to właśnie na 17 marca przypada Dzień św. Patryka, co było okazją do wzięcia udziału w tym wydarzeniu.
Gdzie się zatrzymaliśmy?
Najwięcej czasu spędziliśmy w Dublinie i jego okolicach. W Balbriggan skorzystaliśmy z uprzejmości naszych znajomych, którzy od kilku lat żyją i pracują w Irlandii. Oprócz dachu nad głową, otrzymaliśmy sporą porcję ich doświadczeń, wskazówek, ale przede wszystkim serdeczności! Była też okazja do wspólnego wypadu na zachód kraju. Tam już z pomocą przyszły hotele, choć musimy przyznać, iż w wieczór poprzedzający "St. Patrick's Day" znalezienie noclegu nie było łatwe. W Killarney ugościł nas Best Western, natomiast w okolicach Limerick z trudem znaleźliśmy nocleg w jednej z krajowych "sieciówek". Jeśli chcesz uniknąć trudności ze znalezieniem noclegu, zarezerwuj już teraz hotel w Irlandii na booking.com
Alternatywę stanowi serwis AirBnB. Dołącz teraz do społeczności AirBnB i odbierz żniżkę 100 PLN na nocleg podczas swoich podróży w nieznane.
Aha, i jeszcze jedno. Wychodzimy z założenia, że zamiast bić rekordy Guinessa w szpitalnej poczekalni, lepiej popijać Guinnessa w irlandzkim pubie. Dlatego na wyjazdy zagraniczne zawsze wykupujemy ubezpieczenie. Kosztuje tyle co porządne piwo w pubie, a przynajmniej masz spokojną głowę. Teraz jako nasz czytelnik masz 10% zniżki. Kliknij i kup ubezpieczenie 10% taniej.
Co zwiedziliśmy?
Być w Irlandii i nie zajrzeć do Dublina? Choć zatrzymaliśmy się u znajomych w Balbriggan, to do stolicy zaglądaliśmy dość regularnie. Korzystając z weekendu, wybraliśmy się na zachód kraju. Trasa wiodła przez Limerick i okolice, żeby następnie przemieścić się w stronę Killarney i tamtejszego Parku Narodowego. Przejazd Ring of Kerry przyniósł niezapomniane widoki i doznania. Zawitaliśmy również na kraniec wyspy, czyli na półwysep Dingle. Punktem kulminacyjnym weekendowego wypadu były majestatyczne Klify Moheru. A to nie wszystko...
Irlandia w kolorach św. Patryka
Irlandia. Zielona wyspa w kształcie koniczyny, na której stoi szklanka Guinnessa - tak można byłoby zobrazować kraj, którego patronem jest św. Patryk, na rysunkowej mapie Europy. Tego typu skojarzenie towarzyszyło nam jeszcze na pokładzie taniego przewoźnika nomen omen rodem z.... Irlandii. Na miejscu bardzo szybko zweryfikowaliśmy stereotypy. A wszystko zaczęło się od pobytu w Balbriggan. Miasteczko oddalone od stolicy o 40 minut jazdy podmiejskim pociągiem było naszą bazą wypadową. Oczywiście zaliczaliśmy regularne przejażdżki do Dublina, aby z bliska i namacalnie poznać największe atrakcje miasta z muzeum Guinnessa, Trinity College, destylarnią whiskey, katedrami i rozrywkową dzielnicą Temple Bar na czele. Uczestniczyliśmy również w paradzie św. Patryka. Szczegółową relację, wrażenia, a także zdjęcia znajdują się tutaj.
Mając do dyspozycji kilka dni w Irlandii, grzechem byłoby nie ruszyć się gdzieś dalej. Tylko gdzie? Może na północ do Belfastu i Grobli Olbrzyma? Może Park Narodowy Wicklow? Zwyciężyła trzydniowa opcja, która zakładała przejażdżkę na zachód kraju. Killarney National Park, Ring of Kerry, półwysep Dingle oraz Cliffs of Moher były wystarczającym argumentem.
W kamiennym kręgu
Piątkowy poranek. Na niebie przewaga chmur. Temperatura nie rozpieszcza. Jednak całkowicie nam to nie przeszkadza. Pakujemy się do 7-osobowego Opla Zafiry i ruszamy w trasę. Kierunek – Lough Gur, gdzie znajdują się pozostałości największego kamiennego kręgu w Irlandii. 3000 lat historii działa na wyobraźnię. Tniemy Irlandię wzdłuż lewym pasem, co dla przyzwyczajonych do prawostronnego ruchu było nieco dziwne. Co chwila wyłania nam się przed oczami pejzaż utworzony z zielonych pagórków z pasącymi się owcami, których... los jest przesądzony. Gdzieniegdzie wystrzeli wieża surowego z zewnątrz kościoła, gdzieś pojawi się dom obłożony pięknym kamieniem. Bez wątpienia jest na czym zawiesić oko.
W końcu jest... GPS jednoznacznie wskazuje, że jesteśmy w Lough Gur. Tylko gdzie ów tajemny krąg? Wjeżdżamy na prywatną posesję, na której wita nas jedynie rozbawiony pies. Na odchodne rzucamy okiem w stronę jeziora. Po drodze zatrzymujemy się przy wbitych kamieniach w ziemię. Ani to okazałe, ani zadbane. Zardzewiała, skrzypiąca furtka zatrzaskuje się za nami. Podjeżdżamy do centrum turystycznego, w którym w ciekawy sposób przedstawiona jest historia regionu. Tradycyjne gabloty, plansze, interaktywne wyświetlacze, a także ubiory sprzed wieków, czekają na zwiedzających. I w tym momencie okazuje się, iż wspomniane głazy były... tą największą atrakcją! Czymś, co miało zachwycić i zmusić nas do zdjęcia czapek z głów w geście podziwu! Nic z tego. Rozczarowani odjeżdżamy w stronę Killarney.
"Panie Janie..."
Jedno z głównym miast hrabstwa Kerry wita nas już po zmroku. Choć zaczyna się weekend, to nie ma problemu ze znalezieniem wolnego miejsca w hotelu. Trudno się dziwić. Wszak Killarney jest główną bazą dla turystów odwiedzających pobliski park narodowy oraz popularny Ring of Kerry. Zresztą mamy podobne plany. Jednak to dopiero następnego dnia. Najpierw schodzimy na dół do pubu na pintę Guinnessa oraz lokalne smakołyki. Czas umila zabawny jegomość wygrywający na gitarze i śpiewający irlandzkie szlagiery. Do tego łapie świetny kontakt z publicznością. Ze względu na międzynarodowe towarzystwo, nie brakuje śmiesznych docinków pod adresem Amerykanów, Niemców czy Francuzów.
- A wy skąd jesteście? - w końcu rzuca do naszego stolika.
- Poland! - słyszy w odpowiedzi.
Na jego reakcję nie trzeba było długo czekać. Łamaną polszczyzną zaczyna podśpiewywać „Panie Janie, Panie Janie, rano wstań...”. Brawo!
Właśnie... Rano wstań. Przed nami dzień pełen wrażeń.
Bogactwo Killarney National Park i Ring of Kerry
Na pierwszy ogień – Killarney National Park z jego wszelkimi dobrociami. Zaczynamy od Ross Castle, malowniczo położonego zamku, którego początki datuje się na XV wiek. Niestety, na zwiedzanie z przewodnikiem musielibyśmy trochę poczekać, więc odpuszczamy. Szkoda czasu. Tym samym robimy rundkę wokół dawnej twierdzy, po czym podjeżdżamy kilka kilometrów w stronę Torc waterfall. Wodospad wchodzący w skład Parku Narodowego nie jest tak okazały, jak choćby Siklawa w rodzimych Tatrach. Ot, 20 metrów wysokości. Niemniej, spacer po wytyczonym szlaku, pośród zieleni, przy pięknej, niemal bezchmurnej pogodzie, jest miłym akcentem na początek dnia. Szczególnie, że przed nami kawał drogi.
Pedał gazu nie dotyka podłogi i trudno, żeby tak było. Kręte, zawiłe, wąskie, ale przede wszystkim piękne trasy Ring of Kerry nie sprzyjają nam w rozwijaniu oszałamiających prędkości. Zresztą gdzie tu się spieszyć? Wiosna nie rozkręciła się jeszcze na dobre, toteż nienasycona zieleń miesza się z żółcią traw, a także surowością okolicznych wzgórz. Piękne kompozycje wprawiają w zachwyt w tzw. Ladies view. Wcale się nie dziwimy królowej Wiktorii, że zatrzymała się tu w 1861 roku. We wspomniany krajobraz wlewają się jeszcze granatowe wody jezior. Jeśli do tego dodamy przejrzystość powietrza, a także słoneczne promienie przy niemal bezchmurnym niebie? Aż się nie chce ruszać w dalszą podróż. W miarę możliwości maksymalnie rozciągamy chwilę, przysiadając na jednym z głazów i wpatrujemy się w dzieło natury wycięte na horyzoncie.
Ring of Kerry jest chlubą zachodniej Irlandii. Szczerze? Wcale się temu nie dziwimy. Wcinające się fale Atlantyku wkradają się na skały. Są tu zbocza, na których stanęliśmy oko w oko z owcami. Do tego skromne i urocze miasteczka, jak Sneem czy Waterville. W tym ostatnim regularnym gościem był Charlie Chaplin. Dziś, oprócz pomnika, po słynnym komiku pozostał festiwal filmów komediowych.
Glenbeigh, czyli klejnot w koronie
Wszędzie co i rusz widoczne były narodowe akcenty – flagi Irlandii, koniczynki, wszędobylska zieleń. Nawet sprzedawcy w sklepach nie szczędzili akcentów zwiastujących nadchodzące święto. To oznaczało jedno – Dzień św. Patryka zbliża się wielkimi krokami. Tak właśnie było zarówno w małym Cahersiveen, jak i Killarney, które zostawiliśmy już dawno za sobą. Identycznie było w Glenbeigh, gdzie zatrzymaliśmy się na dłużej. Powód? Przede wszystkim to urocze miasteczko, które zyskało miano "Klejnotu w koronie Ring of Kerry". Chlubą jest rozległa plaża Rossbeigh, która przecina Atlantyk na długość 1,6 kilometra. Niestety cały urok popsuły silne wiatry, które dokonały niemałego spustoszenia. Niezliczona liczba kamieni tworzyła istny dywan. Deptak, fragment parkingu, a także budynek uległy zniszczeniu. I tylko gdzieś nieopodal jakiś wędkarz próbował szczęścia. W związku z tym, spojrzeliśmy na okolicę z pobliskiego wzgórza. Bezkres oceanu, choć nieco przysłonięty przez chmury, i tak robił niezapomniane wrażenie. Stamtąd zjeżdżamy do miasta. Dla naszych znajomych była to świetna okazja, żeby zajrzeć na stare śmieci. To właśnie tu niegdyś mieszkali. Były więc wspomnienia, rozmowy ze znajomymi, co i rusz padało z ich ust… "A pamiętasz…?”. Wspomnień czar przerywa mimowolne uświadomienie, że pora ruszać dalej. Chcemy jak najbliżej podjechać w kierunku Cliffs of Moher, aby kolejnego dnia nie tracić już czasu na podróże. Opuszczamy Glenbeigh na rzecz Killorglin, gdzie pozdrawiamy koziołka wpisującego się w legendę miejską. W Tralee zatrzymujemy się na posiłek. Lokal popularnej sieci jest przepełniony ludźmi. Zarówno po drugiej stronie kasy, jak i przy stolikach da się usłyszeć język polski.
140 km, po kilkanaście minut "naj..."
Z Tralee droga ku klifom jest pozornie prosta. Pozornie, gdyż rzucam pomysł, aby odbić na półwysep Dingle. To najbardziej wysunięta część na zachód Irlandii. Fanom wszelkich "naj, naj, naj…” dwa razy nie trzeba powtarzać. Droga kręta, wąska i jednocześnie malownicza. Spokojnie przemierzamy kilometr za kilometrem, obserwując zmieniający się pejzaż za oknem. Nieco górzysty, z obowiązkowymi stadami owiec. Przejeżdżamy przez miasto Dingle, które sprawia wrażenie cichego i spokojnego. Ot, portowe klimaty. Jeszcze chwila, jeszcze moment i jest… Slea Head. Przy białym krzyżu zatoczka na dwa auta. Czteroosobowa grupa fotografuje się z oceanem w tle. Ostre skały wcinają się w Atlantyk. Nie jesteśmy odosobnieni w tym temacie. Aparaty idą w ruch, szczególnie, że niebo jest naszym sprzymierzeńcem. "Oko” w chmurach przepuszcza majestatycznie promienie słoneczne, pięknie rozświetlając fale. Natura uchwycona w danym momencie. I tylko wiatr smaga po twarzy, i tylko szum dociera do uszu. Dobre 2,5 godziny w aucie i przemierzone 140 kilometrów ponad plan. Tylko po to, żeby napawać się takim widokiem, odczuwać tego typu doznania przez kilkanaście minut. Jakkolwiek to brzmi – było warto!
Niegościnne Limerick
Nasze starania o jak najbliższy nocleg względem wspomnianych Klifów nie do końca przynoszą powodzenie. Za szybami "naszej" czarnej Zafiry już zmrok. Szybka decyzja – nocujemy w Limerick. Wszak to największe miasto w naszym zasięgu, więc nie powinno być problemu, prawda? Nieprawda! Szczególnie, gdy jest weekend, a w poniedziałek jest Dzień świętegoo Patryka. Czy to klasyczny bed and breakfast, czy hotel 4-gwiazdkowy, wszędzie całujemy przysłowiową klamkę. To może popularna w Irlandii sieć hoteli? Nie tym razem. Wszystkie pokoje są akurat zajęte przez… orkiestrę, która przyleciała zza oceanu i uświetni poniedziałkowe uroczystości. Zmęczeni po całodziennej przejażdżce w końcu znajdujemy dwa wolne pokoje. Jest łazienka, jest łóżko. Nic więcej nam dziś nie potrzeba.
Wielki finał! Cliffs of Moher
Plan na niedzielę jest tylko jeden – Cliffs of Moher. Niestety od samego rana pogoda nie jest naszym sprzymierzeńcem. Pochmurno, wycieraczki co i rusz zmywają krople deszczu z szyb. Złorzeczymy pod nosem. Szczególnie, że w Killarney National Park i na trasie Ring of Kerry towarzyszyła nam piękna pogoda, a gdy pozostał już wielki finał w postaci Klifów, to jak na złość pada. Pada i niemiłosiernie wieje.
Zostawiamy auto na parkingu i kierujemy się do Centrum Turystycznego. Kawiarnia, sklep, toalety, wystawa przybliżająca historię miejsca, w którym jesteśmy, czyli klasyczny standard. Wyściubiamy nos poza drzwi. Jest dobrze, bo przynajmniej nie pada. Kierujemy się w stronę barierek… I choć wieje, i choć jest pochmurno, to efekt jest oszałamiający! Wysokie na dobrych kilkadziesiąt metrów, jakby wbite centralnie w ocean, majestatyczne i nieokiełznane Klify Moheru. Owszem, byliśmy na Cabo da Roca nieopodal Lizbony czy na Przylądku św. Wincentego w portugalskim Algarve. Tam również byliśmy świadkami potęgi i piękna natury, jednak obrazki z Irlandii… Aż chciałoby się to zobaczyć w pełnej krasie przy słonecznej pogodzie. Pobożne życzenia i myśli zaczynają nabierać realnego kształtu. Na niebie przebija się coraz więcej błękitu, wiatr przepędza chmury dodając jeszcze tajemniczości klifom, które podziwiamy maszerując wzdłuż nich. Momentami można podejść naprawdę blisko, na skraj. Da się poczuć ten respekt przed naturą, która jednym podmuchem wiatru, jednym nieuważnym ruchem, mogłaby zabrać śmiałków do siebie. I choć wzdłuż Cliffs of Moher jest wytyczony szlak, to spacerujemy jedynie po jego fragmencie. Niemniej kilka godzin upłynęło niepostrzeżenie. Wracamy zadowoleni. Raz, że zobaczyliśmy oszałamiające klify. Dwa, że pogoda się nad nami zlitowała na czas naszej wizyty. I to dosłownie! Weszliśmy jeszcze na moment do "Visitor Centre” i w tym momencie nastąpiło załamanie aury. Drogę do samochodu pokonaliśmy już w strugach deszczu. Nieco przemoknięci, ale w pełni szczęśliwi obieramy kierunek na Dublin.
Trzydniowa eskapada na zachód Irlandii powoli dobiega końca. Jedne z najciekawszych miejsc Zielonej Wyspy "zaliczone”. Po drodze jeszcze zatrzymujemy się w Nenagh na posiłek. Niedzielne popołudnie, cisza i spokój. Ulice i witryny sklepowe odświętnie przystrojone czekają na jutro. Na jutrzejszą paradę. Na paradę, na którą wybierzemy się i my, ale już w Dublinie. Wieczorem meldujemy się w Balbriggan.
Irlandzkie ostatki
Dzień św. Patryka to jedno z najważniejszych dni dla Irlandii i jej mieszkańców. Oglądamy to z bliska, na wyciągnięcie ręki, w sercu tego kraju. Do Dublina przyjeżdżamy jeszcze dwa razy, aby zwiedzić jego atrakcje, o czym napisaliśmy w osobnej relacji, do przeczytania tutaj.
Na godziny przed odlotem zaglądamy jeszcze do grobowca Newgrange. Jest starszy niż egipskie piramidy - ma ponad 3000 lat historii i niezwykłą konstrukcję. Tylko przez 5 dni w roku do środka wpada naturalne światło i to jedynie na kilkanaście minut. Rzecz jest na tyle niezwykła, że Irlandczycy muszą brać udział w loterii, aby na własne oczy przekonać się o tym fenomenie. Nam pozostaje wizyta z przewodnikiem oraz sztuczne rozświetlenie wnętrz. I choć zamiast promieni słonecznych rozbłysły żarówki, to było warto poświęcić dwie godziny na wizytę w tym miejscu.
Bogatsi w smaki tutejszych piw oraz whiskey z Guinnessem i Jamesonem na czele. Nasyceni krajobrazami Irlandii z owcami na zboczach, z kamiennymi kościołami o strzelistych wieżach, z całym bogactwem natury rozsianym od Lough Gur, przez Killarney National Park, po trasę Ring of Kerry, półwysep Dingle i na Cliffs of Moher kończąc. Z Dublinem pulsującym w rytm bębnów na paradzie św. Patryka. Z historią katedr, Trinity College oraz pozostałych atrakcji zielonej stolicy. Z tym wszystkim wracamy na pokładzie irlandzkiego przewoźnika. Wracając już z lotniska do domu w polski, marcowy wieczór, wiemy, że jeszcze tam wrócimy. Do krainy, która nie jest już dla nas tylko zieloną koniczynką i pintą ciemnego piwa na rysunkowej mapie…
PiJ, marzec 2014 r.
Jeśli dotarłeś aż do tego miejsca - dziękujemy za poświęcony czas! :-) Jeżeli masz go trochę więcej i zastanawiasz się gdzie pojechać... zapraszamy do przeczytania relacji i objerzenia zdjęć z innych naszych wypraw:
Bruksela • Buenos Aires • Saloniki • Czarnogóra • Peloponez • Beauvais • Edynburg • Lizbona • Riwiera Turecka • Alpy Austriackie • Kijów • Wenecja • Praga • Rodos • Kordoba • Trondheim • Piza • Madryt • Wilno i Troki • Liverpool • Bratysława • Florencja • Ateny • Chalkidiki • Budapeszt • Kusadasi • Toledo • Brugia • Algarve • Fatima • Barcelona • Bergamo • Gibraltar • Thassos • Wiedeń • Gandawa • Gozo • Sewilla • Włochy Północne • Malta • Chopok • Cypr • Londyn • Kopenhaga • Alicante • Kadyks • Mykonos • Lwów • Costa de la Luz • Korfu • Ronda • Bretania • Argentyna • Fethiye i Oludeniz • Wyspy Kanaryjskie • Zakynthos • Kalabria • Kreta • Dublin • Haarlem • Mediolan • Jerez de la Frontera • Andaluzja • Segowia • Palanga i Lipawa • Brno • Salzburg • Paryż • Stambuł • Santorini • Bodrum • Rzym i Watykan • Chorwacja • Katalonia • Kos •